czwartek, 29 maja 2014

Rozdział pierwszy

Uwaga, uwaga! Proszę nie rzucać pomidorami i ziemniakami! Aua!
No dobra, mam za swoje. Wiem, wiem, moja wina. Znaku życia nie dawałam, no ale cóż... Bywa i tak. Tłumaczyć nie będę i zamiaru nie mam, ani o Mankamencie nie wspominam. Co ma być, to będzie. Zapraszam za to do nowego, ukończonego opowiadania. 
Smacznego!
**
Tytuł: Zapomniany Syn
Status: 1/10
Ostrzeżenia: AU, Twin!Potter, Harry nie jest Wybrańcem, James i Lily Potter żyją; narracja trzecioosobowa

Opis: Lord Voldemort w końcu zostaje pokonany przez Wybrańca, Anthony'ego Pottera. Coś jednak idzie nie tak. Tony zapada w magiczną śpiączkę i jedyny, który mógłby go obudzić, może być jego brat bliźniak, ale przecież Potterowie mają tylko jednego syna... Zaraz, zaraz, przecież było ich dwóch!

**
Rozdział Pierwszy
W końcu

W końcu.
Lily ocierała łzy wierzchem dłoni, jednak nie przynosiło to żadnego skutku. Fontanny słonych łez płynęły po jej policzkach, kiedy przedzierała się w kierunku Wielkiej Sali, by zobaczyć swojego syna. Choć nie widziała spektakularnego końca, od razu dało się wyczuć zmianę w powietrzu. To uczucie, które wrzynało się jej pod skórę, kiedy tylko Lord Voldemort postawił nogę na hogwarckiej ziemi, zniknęło. Macki czarnej magii, które owijało się wokół rąk i nóg, wysysając z niej resztki energii, puściły, znikając w czeluściach zapomnienia.
Nareszcie.
Słyszała gwar, pełne ulgi słowa. Słyszała wesołe okrzyki radości, kiedy ludzie, rozumiejąc co się w końcu stało, zaczęli powoli świętować. Widziała jak jedna z aurorek wypadła z tłumu na korytarzu, a kiedy tylko zauważyła spośród zastygłych sylwetek swoją córkę, padła jej w ramiona z płaczem. Lily z szerokim uśmiechem przecisnęła się między ludźmi, czując się jakby niesiona na skrzydłach. Tak szybko, jak się wzniosła w powietrze, tak natychmiast poczuła jak są podcinane, a ona runęła w ciemność z krzykiem.
Nie!
Zastygła, patrząc na krąg postaci, który otaczał nieruchome ciało. Syriusz podtrzymywany był przez Remusa za ramię, obydwaj bladzi z licznymi ranami i poszarpanym ubraniem. Kingshley przyciskał mocno ramię, a wokół rany aurorska szata barwiła się brudną czerwienią. Ron podtrzymywał łkającą w ramionach Hermionę, obydwoje brudni od walki.
Niemożliwe!
Lily z przerażeniem wpatrywała się w nieruchome ciało nastolatka, przy którym klęczał James. Widziała jak jego twarz pochylona była nad obliczem syna, a usta mamrotały coś zapamiętale.
Nagle wyrwana z odrętwienia, Lily doskoczyła do swojej rodziny, natychmiast przyklękając przy drugim boku syna. Łzy radości natychmiast zamieniły się w szloch cierpienia, a słone łzy moczyły brodę.
– Nie, nie, nie – szeptała w odrętwieniu, trzymając go za ramię. Nie zauważyła nawet kiedy podbiegł do nich oddział uzdrowicieli, a ona została oderwana od ciała syna przez silne ramiona męża. James, mimo całego bólu na twarzy, wciąż był pełen siły i determinacji. Trzymał ją, przytulając do siebie mocno i szepcząc pocieszające słowa, choć Lily nie była pewna, kogo z nich chciał nimi przekonać.
Potem nadszedł czas odrętwienia, kiedy Lily swoimi zielonymi oczami błądziła okiem po radosnej masie. Czarodzieje, już bez onieśmielenia, wykrzykiwali radośnie, przytulając się do bliskich, a z niektórych różdżek posypały się podekscytowane iskry.
Aurorzy przeczesywali tereny zamku, by złapać ostatnich Śmierciożerców, jednak Lily nie była w stanie skupić się na czymś poza ramionami Jamesa i bólem w sercu. Miała ochotę zacząć krzyczeć, wyzywać tych ludzi. Nie było powodów do radości, nie dla niej.
W kolejnych minutach sceneria się zmieniła, kiedy Lily wciąż ogłuszona została przeprowadzona do aktywnego kominka i wraz z Jamesa zaciukała do św. Munga. Kiedy tylko pojawili się w szpitalu, doskoczyli do nich uzdrowiciele, by jednocześnie opatrzyć rany i poklepać po ramieniu z ogromną wdzięcznością. Gdyby nie eliksir uspokajający, Lily już dawno powiedziałaby tym wszystkim ludziom, że mogą się pocałować w tyłek, bo są nic niewartymi tchórzami, za których musiał zginąć niewinnych chłopiec.
Dużo później, kiedy przewijały się przed nią kolejne sylwetki i zadawano jej miliony bezsensownych pytań, Lily w końcu została zostawiona w spokoju. Jedna z uzdrowicielek zaprowadziła ją do pokoju syna, gdzie już przy łóżku siedział James.
– I jak? – spytała cicho, podchodząc do niego niepewnie. Spojrzała na bladą twarz, tak niemożliwie podobną do Jamesa, a już w szczególności z tymi czekoladowymi oczami, które skrywały powieki. Lily wielokrotnie śmiała się, że Anthony był tak naprawdę młodszym klonem Jamesa z tak uderzająco podobnymi cechami. Teraz jednak twarz nie wykrzywiał bezczelny uśmieszek, a oczy nie błyszczały na znak nowego kawału. Zamiast tego były nabiegłe krwią usta, wychudzone ciało okryte białą kołdrą, która sprawiała, że kruczoczarne włosy nadawały upiornego wyglądu.
– Śpiączka – odpowiedział James głosem niczym zapadł wyrok. Lily ścisnęła jego ramię, nie wiedząc czy z dodania mu otuchy, czy po prostu chęci oparcia się na czymś realnym. Gdyby nie podtrzymywała się Jamesa, najpewniej runęłaby jak długa na podłogę. Eliksir uspokajający nie mógł do końca zabić w niej tego uczucia bezdusznej rozpaczy, która ją nagle ogarnęła. Miała ochotę zgiąć się i szlochać, błagając o zwrócenie jej syna. Zamiast tego musiała przełknąć łzy, stojąc mocno na nogach.
– Czy wiedzą coś więcej? – jej głos drżał od emocji, jednak starała się być silna także dla Jamesa. Nie tylko ona właśnie traciła syna, nie mogła zachowywać się jak kompletna egoistka, którą po prawdzie była. Lily doskonale znała swoją brudną osobowość, przy której grzeszki Jamesa wydawały się małe jak bąbelki powietrza na wodzie.
– Uzdrowiciele twierdzą, że to może być magiczne wyczerpanie – zaczął mówić cicho James, wciąż nieprzerwanie wpatrując się w twarz syna. – Ale także fakt, że jak doskonale wiemy, między Tonym, a Voldemortem było połączenie, dlatego teraz, kiedy On w końcu nie żyje…
Cisza wbiła się w czaszkę Lily niczym gwóźdź, który ktoś z uporem chciał wbić w metalową powierzchnię.
– J-jest szansa – szepnął nagle James, a Lily aż musiała się nachylić, by móc go usłyszeć. – Jeśli to przez zerwanie tego połączenia… Uzdrowiciele powiedzieli, że postarają się go sprowadzić za pomocą naszej więzi syna–rodziców.
– A jak to nie pomoże?
– To go stracimy.
§
Kolejne dni Lily spędziła na nerwowym chodzeniu w kółko przy szpitalnym łóżku syna. James pogrążał się w martwej ciszy na fotelu, trzymając brodę na złożonych w trójkąt palcach. Syriusz, który zjawił się w Sali Anthony’ego, zaraz po własnych oględzinach, trzymał w dłoniach gazetę, wetując ją co chwila z przodu do tyły, z tyłu do przodu, starając się czymś zająć myśli. Remus opierał się o ścianę z zamkniętymi oczami, co chwila lekko uderzając potylicą o nią.
Lily pocieszyła się tym, że przynajmniej udało jej się przekonać przyjaciół syna do odpoczynku. Śmieszne były jej argumenty – Nie chciałby, żebyście umartwiali się niepotrzebnie. Założę się, że powiedziałby: „Hej! Mamy koniec wojny, zróbmy jakąś imprezę!” i nie chciałby, żebyście tracili siły się martwiąc. Zapewne za kilka dni obudzi się i wyśmieje nas, że tak przy nim sterczeliśmy – do których sama się nie potrafiła zastosować. Ulegała dopiero wieczorami, gdzie James delikatnie, acz stanowczo nakazywał jej iść do domu na kilka godzin snów, by wróciła i wtedy mogli się zamienić.
Dziś jednak mieli spróbować pomysłu z próbą obudzenia Anthony’ego. Uzdrowiciele powiedzieli, że warto najpierw zaczekać by zrezygnowała się magia, jeśli w tym tkwił problem, a dopiero później, ostatecznie, spróbować z Magią Umysłu.
§
– Proszę się skupić na waszym synu, na wszystkich dobrych wspomnieniach, na tym jak mocno go kochacie i chcecie, by wrócił… – instruował uzdrowiciel Simon Banks, specjalista w dziale umysłu, który został wyznaczony do tego zadania.
Lily ściskała mocno dłoń zarówno Jamesa – była ciepła i ozdobiona licznymi, małymi bliznami, jak również chłodną Anthony’ego, dużo mniejszą, ale również naznaczoną bruzdami. Z zamkniętymi oczami wyobrażała sobie swojego synka, przywołując wspomnienia. Widziała młodzieńca o śmiejących się oczach, który trzymał za rękę zarumienioną Ginny. Widziała Anthony’ego, który, przeskakując z nogi na nogę, uśmiechał się do niej głupio, kiedy machała mu przed twarzą licznymi skargami McGonagall. Był Anthony, którego trzymała w objęciach, nucąc stare kołysanki, by pomóc mu zasnąć. Był Anthony pędzący z dziecięcym śmiechem na małej miotełce, a drugi chłopiec…
Zmarszczyła brwi, jednak nie dane jej było się skupić na niskim chłopczyku, który mignął jej w pamięci, kiedy uzdrowiciel powiedział: „Zaczynam”.
Poczuła chłodne, niewidzialne palce, które dotknęły delikatnie jej umysłu. Wślizgnęły się gładko, by zacząć zapleść nić między nią, a Jamesem, a następnie skierować ją do Anthony’ego. Lily z całych sił starała się przelać swoją miłość, jaką czuła do syna, na tworzące się połączenie. Wspomnienia wirowały, a w umyśle jak mantrę powtarzała „Wróć, proszę, kocham cię.”
Nie wiedziała ile minęło czasu, nim nić dotknęła umysłu Anthony’ego. Lily wzdrygnęła się, czując tę lodowatą pustkę. Razem z Jamesem nasilili swoje nawoływania, jednak nie znalazła się żadna zbłąkana myśl, za którą uzdrowiciel mógłby pociągnąć. Zamiast tego była przerażająca cisza, a nieprzyjemne zimno przenikało przez połączenie, by pojawić się w ich umysłach, a ciemność zaczęła zagnieżdżać się w nich.
Naraz połączenie zerwało się, a Lily odetchnęła, czując się jakby była pod wodą i mogła w końcu zaczerpnąć świeżego powietrza. Uniosła z wysiłek powieki, by następnie jej nadzieja rozprysła się na tysiące kawałków. Spojrzała z powrotem na uzdrowiciela.
– Musimy spróbować jeszcze raz! – powiedziała. Simon Banks pokręciła z głową.
– Niestety, pani Potter, to zbyt ryzykowne. Umysł waszego syna jest zbyt niebezpieczny, a połączenie z… Sami-Wiemy-Kim za dużo namąciło w nim. Niestety, nic więcej nie mogę zrobić.
– Nie! Nie! Musi pan! Musi, on nie może…. Nie mój synek! – zaczęła histeryzować Lily, a z oczu płynęły jej słone łzy. Spojrzała na Jamesa, który zgarbiony wpatrywał się w swoje dłonie bez jakichkolwiek emocji, wstała gwałtownie z krzesła, doskakując do Banksa.
– Musi być jakiś sposób! – potrząsnęła z nim. – Cokolwiek, coś, co go obudzi! Musi być! Musi!
– Niech się pani uspokoi – zaczął natychmiast uzdrowiciel, łapiąc ją za ramiona i unieruchamiając w miejscu. Popatrzył  jej głęboko w oczy swoim szafirem. – Między umysłem pani i pani męża, a waszym synem jest więź, jednak nie wystarczająca do takiego aktu. Jego umysł został przesiąknięty czarną magią, a w tym stanie nie możemy powziąć kolejnych sesji, ponieważ istnieje zbyt duże ryzyko zgonu albo jego, albo pani. – zawiesił głos, wciąż wpatrując się w jej oczy. – Gdyby… Nie, to i tak niemożliwe.
– Niech pan powie – poprosiła natychmiast. Puścił ją, odgarniając ciemne włosy z czoła i dopiero teraz Lily dostrzegła jak był zmęczony. Twarz zdobił pot, a mięśnie spięte były z wysiłku, a przecież nie wyglądało to na nic aż tak męczącego. Sama czuła się jednak wypompowana, a stała jedynie za pomocą uporu i strachu przed tym, z czym musiałaby się zmierzyć, wciąż siedząc.
– Gdyby… to i tak nic nie da, ale gdyby wasz syn miał brata bliźniaka… – podrapał się po brodzie. – Bliźniacze więzi to unikalne połączenia, a już w szczególności w magicznym świecie, no ale jak mówiłem, to bez sensu, bo przecież Anthony to wasze jedyne dziecko…
– Mamy drugiego syna – powiedział nagle Jamesa, prostując się, a jego głos zabrzmiał niczym wystrzał z armaty. Lily wzdrygnęła się, odwracając do męża. Mieli drugiego syna? Zmarszczyła brwi.
– Anthony ma brata bliźniaka, który nazywa się Harry.
Przed oczami Lily nagle pojawiły się ponownie wspomnienia z Anthonym, tylko teraz była w stanie zauważyć drugą sylwetkę drobniejszego chłopca. Zawsze gdzieś tam był, w cieniu, patrząc na nich wielkimi, zielonymi oczami z mieszaniną bólu i samotności.
– Merlinie… – szepnęła, całkowicie opadając z sił i osuwając się na podłogę. Zapomniała o własnym dziecku! Nie była w stanie przypomnieć sobie o Harrym, którego urodziła. O chłopcu, który był bratem bliźniakiem Tony’ego. Dobry Merlinie, co to miało znaczyć? Jak mogła nie pamiętać własnego dziecka? Co się z nim działo przez te wszystkie lata, skoro nie była w stanie przypomnieć sobie z nim nic po okresie pójścia Anthony’ego do Hogwartu. Jaką była matką, że zapomniała swojego dziecka?
§
Kiedy po wyjściu z sali syna dopadli ich Syriusz i Remus, opowiedzieli o całkowitym fiasku, a także Harrym. Lily nie poczuła się ani o jotę lepiej, kiedy na ich twarzach pojawiło się bezkresne zdumienie. Jak oni mogli wszyscy zapomnieć o Harrym? Jej synku o zielonych oczach? Lily nie mogła sobie przypomnieć tej twarzy, jednak pamiętała swój głos – Harry, kochanie, chociaż ty masz coś po mamusi. Mamusia tak kocha te twoje oczka – i wprawiało to ją w jeszcze większe poczucie winy. Poczuła się jeszcze gorzej niż wcześniej. Jeden syn na śmiertelnym łożu, drugi całkowicie wyrzucony z pamięci. „Brawo, Lily, gratuluję” ironiczny głos, który rozległ się w jej umyśle, mógł należeć tylko do starszej siostry.
Syriusz natychmiast zadeklarował się w pomocy szukania Harry’ego, chociaż jego mina wciąż wyglądała na zdezorientowaną. Remus jednak wydawał się całkowicie zaskoczony całą sytuacją. Mamrotał pod nosem coś niezrozumiałego, a jego ekspresja wyglądała tak, jakby właśnie dostał mocnym confundus.
Jak i on zniknął, Lily odwróciła się w końcu do Jamesa, wciąż niegotowa stawić czoła temu problemowi, jednak wiedziała, że na swoje dziecinne i samolubne zachowanie nikt nie miał czasu, a już z pewnością Tony.
– Jak? – spytała cicho, łapiąc męża za dłonie. – Czemu go nie pamiętam? Jak mogłam go zapomnieć?
– Ja go też nie pamiętam – wyszeptał, a brzmiało to niczym wyznanie winy. – Kiedy ten uzdrowiciel mówił o bliźniaku… i spojrzałem na Tony’ego… przypomniał mi się. Przypomniało się dwóch chłopców, których uczyliśmy chodzić, którzy śmiali się z moich wyczarowanych bohomazów… Jak mogłem zapomnieć własnego syna?
– Nie rozumiem tego – jęknęła Lily. – Merlinie, jaką jestem okropną matką. Od co najmniej dwudziestu lat myślę i mówię, że mam jednego syna, a mam dwóch. Jakim prawem zapomniałam?
– Nie wiem, Lily – odpowiedział cicho James, a na twarzy miał wyraz winowajcy. – Nie wiem, co się stało, że zapomnieliśmy, Lily. Może poświęcaliśmy za dużo uwagi Tony’emu…
– Ale James…
– Nie wiem – westchnął, ale zaraz na jego twarzy ukazała się determinacja. – Ale odnajdziemy go i będziemy błagać, by nam wybaczył. Będę błagać, by przebaczył mi, że go zapomniałem, że go zostawiłem…

Lily nie odpowiedziała nic, tylko popatrzyła w bok na sylwetki krzątających się uzdrowicieli. Łzy znowu zalśniły w jej oczach, teraz jednak nie wiedziała co opłakuje, czy niewiadomy stan Anthony’ego, czy Harry’ego, którego zapomniała. Miała ochotę pogrążyć się w rozpaczy, na którą niechybnie zasłużyła za porzucenie swojego dziecka w najbardziej z okrutnych sposobów. Ale James miał rację, musieli go odnaleźć i prosić – nie, błagać na kolanach, by im przebaczył i pomógł Anthony’emu, by w końcu wszystko mogło być dobrze.

2 komentarze:

  1. Trochę się śpieszę, więc to nie będzie rozpisany komentarz. Pomysł mi się podoba, nawet baaardzo <3 Czekam na kolejny rozdział ;)
    Weny i pozdrawiam!

    Niezrównoważona

    OdpowiedzUsuń
  2. Powiem, tak. Dobrze, że wróciłaś! Opowiadanie, zaczyna się naprawę ciekawie. Jest dość unikatowe. Harry, zapomniany brat bliźniak, Jestem ciekawa co się z nim stało. Obyś nie rozbiła już takich długich przerw. Znalazłam jedno zdanie, które nie do końca mi pasowało.
    "Jaką była matką, że zapomniała swojego dziecka?"
    Jak dla mnie byłoby lepsze: Jaką była matką, że zapomniała o własnym dziecku?
    No, cóż to już zależy od ciebie. :) Jedyne czego mi troszeczkę brakowało to Huncwotów, a to naprawdę dziwne, bo nie czytam za specjalnie ff o nich. Ale skoro przedstawiasz ich w takiej sytuacji, to ja ładnie proszę o więcej.
    Jejuniu, jak na dawno nie pisałam normalnego komentarza :P
    Pozdrawiam i weny życzę, petite102 :D

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy