Uwaga, uwaga! Proszę nie rzucać pomidorami i ziemniakami! Aua!
No dobra, mam za swoje. Wiem, wiem, moja wina. Znaku życia nie dawałam, no ale cóż... Bywa i tak. Tłumaczyć nie będę i zamiaru nie mam, ani o Mankamencie nie wspominam. Co ma być, to będzie. Zapraszam za to do nowego, ukończonego opowiadania.
Smacznego!
**
Tytuł: Zapomniany Syn
Status: 1/10
Ostrzeżenia: AU, Twin!Potter, Harry nie jest Wybrańcem, James i Lily Potter żyją; narracja trzecioosobowa
Opis: Lord Voldemort w końcu zostaje pokonany przez Wybrańca, Anthony'ego Pottera. Coś jednak idzie nie tak. Tony zapada w magiczną śpiączkę i jedyny, który mógłby go obudzić, może być jego brat bliźniak, ale przecież Potterowie mają tylko jednego syna... Zaraz, zaraz, przecież było ich dwóch!
**
Rozdział Pierwszy
W końcu
W końcu.
Lily ocierała łzy wierzchem dłoni, jednak nie przynosiło
to żadnego skutku. Fontanny słonych łez płynęły po jej policzkach, kiedy
przedzierała się w kierunku Wielkiej Sali, by zobaczyć swojego syna. Choć nie
widziała spektakularnego końca, od razu dało się wyczuć zmianę w powietrzu. To
uczucie, które wrzynało się jej pod skórę, kiedy tylko Lord Voldemort postawił
nogę na hogwarckiej ziemi, zniknęło. Macki czarnej magii, które owijało się
wokół rąk i nóg, wysysając z niej resztki energii, puściły, znikając w czeluściach
zapomnienia.
Nareszcie.
Słyszała gwar, pełne ulgi słowa. Słyszała wesołe okrzyki
radości, kiedy ludzie, rozumiejąc co się w
końcu stało, zaczęli powoli świętować. Widziała jak jedna z aurorek wypadła
z tłumu na korytarzu, a kiedy tylko zauważyła spośród zastygłych sylwetek swoją
córkę, padła jej w ramiona z płaczem. Lily z szerokim uśmiechem przecisnęła się
między ludźmi, czując się jakby niesiona na skrzydłach. Tak szybko, jak się
wzniosła w powietrze, tak natychmiast poczuła jak są podcinane, a ona runęła w
ciemność z krzykiem.
Nie!
Zastygła, patrząc na krąg postaci, który otaczał
nieruchome ciało. Syriusz podtrzymywany był przez Remusa za ramię, obydwaj
bladzi z licznymi ranami i poszarpanym ubraniem. Kingshley przyciskał mocno
ramię, a wokół rany aurorska szata barwiła się brudną czerwienią. Ron
podtrzymywał łkającą w ramionach Hermionę, obydwoje brudni od walki.
Niemożliwe!
Lily z przerażeniem wpatrywała się w nieruchome ciało
nastolatka, przy którym klęczał James. Widziała jak jego twarz pochylona była
nad obliczem syna, a usta mamrotały coś zapamiętale.
Nagle wyrwana z odrętwienia, Lily doskoczyła do swojej
rodziny, natychmiast przyklękając przy drugim boku syna. Łzy radości
natychmiast zamieniły się w szloch cierpienia, a słone łzy moczyły brodę.
– Nie, nie, nie – szeptała w odrętwieniu, trzymając go za
ramię. Nie zauważyła nawet kiedy podbiegł do nich oddział uzdrowicieli, a ona
została oderwana od ciała syna przez silne ramiona męża. James, mimo całego
bólu na twarzy, wciąż był pełen siły i determinacji. Trzymał ją, przytulając do
siebie mocno i szepcząc pocieszające słowa, choć Lily nie była pewna, kogo z
nich chciał nimi przekonać.
Potem nadszedł czas odrętwienia, kiedy Lily swoimi
zielonymi oczami błądziła okiem po radosnej masie. Czarodzieje, już bez
onieśmielenia, wykrzykiwali radośnie, przytulając się do bliskich, a z
niektórych różdżek posypały się podekscytowane iskry.
Aurorzy przeczesywali tereny zamku, by złapać ostatnich
Śmierciożerców, jednak Lily nie była w stanie skupić się na czymś poza
ramionami Jamesa i bólem w sercu. Miała ochotę zacząć krzyczeć, wyzywać tych
ludzi. Nie było powodów do radości, nie dla niej.
W kolejnych minutach sceneria się zmieniła, kiedy Lily
wciąż ogłuszona została przeprowadzona do aktywnego kominka i wraz z Jamesa
zaciukała do św. Munga. Kiedy tylko pojawili się w szpitalu, doskoczyli do nich
uzdrowiciele, by jednocześnie opatrzyć rany i poklepać po ramieniu z ogromną
wdzięcznością. Gdyby nie eliksir uspokajający, Lily już dawno powiedziałaby tym
wszystkim ludziom, że mogą się pocałować w tyłek, bo są nic niewartymi
tchórzami, za których musiał zginąć niewinnych chłopiec.
Dużo później, kiedy przewijały się przed nią kolejne
sylwetki i zadawano jej miliony bezsensownych pytań, Lily w końcu została
zostawiona w spokoju. Jedna z uzdrowicielek zaprowadziła ją do pokoju syna,
gdzie już przy łóżku siedział James.
– I jak? – spytała cicho, podchodząc do niego niepewnie.
Spojrzała na bladą twarz, tak niemożliwie podobną do Jamesa, a już w
szczególności z tymi czekoladowymi oczami, które skrywały powieki. Lily
wielokrotnie śmiała się, że Anthony był tak naprawdę młodszym klonem Jamesa z
tak uderzająco podobnymi cechami. Teraz jednak twarz nie wykrzywiał bezczelny
uśmieszek, a oczy nie błyszczały na znak nowego kawału. Zamiast tego były
nabiegłe krwią usta, wychudzone ciało okryte białą kołdrą, która sprawiała, że
kruczoczarne włosy nadawały upiornego wyglądu.
– Śpiączka – odpowiedział James głosem niczym zapadł
wyrok. Lily ścisnęła jego ramię, nie wiedząc czy z dodania mu otuchy, czy po
prostu chęci oparcia się na czymś realnym. Gdyby nie podtrzymywała się Jamesa,
najpewniej runęłaby jak długa na podłogę. Eliksir uspokajający nie mógł do
końca zabić w niej tego uczucia bezdusznej rozpaczy, która ją nagle ogarnęła. Miała
ochotę zgiąć się i szlochać, błagając o zwrócenie jej syna. Zamiast tego
musiała przełknąć łzy, stojąc mocno na nogach.
– Czy wiedzą coś więcej? – jej głos drżał od emocji,
jednak starała się być silna także dla Jamesa. Nie tylko ona właśnie traciła syna,
nie mogła zachowywać się jak kompletna egoistka, którą po prawdzie była. Lily
doskonale znała swoją brudną osobowość, przy której grzeszki Jamesa wydawały
się małe jak bąbelki powietrza na wodzie.
– Uzdrowiciele twierdzą, że to może być magiczne wyczerpanie
– zaczął mówić cicho James, wciąż nieprzerwanie wpatrując się w twarz syna. –
Ale także fakt, że jak doskonale wiemy, między Tonym, a Voldemortem było
połączenie, dlatego teraz, kiedy On w
końcu nie żyje…
Cisza wbiła się w czaszkę Lily niczym gwóźdź, który ktoś
z uporem chciał wbić w metalową powierzchnię.
– J-jest szansa – szepnął nagle James, a Lily aż musiała
się nachylić, by móc go usłyszeć. – Jeśli to przez zerwanie tego połączenia…
Uzdrowiciele powiedzieli, że postarają się go sprowadzić za pomocą naszej więzi
syna–rodziców.
– A jak to nie pomoże?
– To go stracimy.
§
Kolejne dni Lily spędziła na nerwowym chodzeniu w kółko
przy szpitalnym łóżku syna. James pogrążał się w martwej ciszy na fotelu,
trzymając brodę na złożonych w trójkąt palcach. Syriusz, który zjawił się w
Sali Anthony’ego, zaraz po własnych oględzinach, trzymał w dłoniach gazetę,
wetując ją co chwila z przodu do tyły, z tyłu do przodu, starając się czymś
zająć myśli. Remus opierał się o ścianę z zamkniętymi oczami, co chwila lekko
uderzając potylicą o nią.
Lily pocieszyła się tym, że przynajmniej udało jej się
przekonać przyjaciół syna do odpoczynku. Śmieszne były jej argumenty – Nie chciałby, żebyście umartwiali się
niepotrzebnie. Założę się, że powiedziałby: „Hej! Mamy koniec wojny, zróbmy
jakąś imprezę!” i nie chciałby, żebyście tracili siły się martwiąc. Zapewne za
kilka dni obudzi się i wyśmieje nas, że tak przy nim sterczeliśmy – do
których sama się nie potrafiła zastosować. Ulegała dopiero wieczorami, gdzie
James delikatnie, acz stanowczo nakazywał jej iść do domu na kilka godzin snów,
by wróciła i wtedy mogli się zamienić.
Dziś jednak mieli spróbować pomysłu z próbą obudzenia
Anthony’ego. Uzdrowiciele powiedzieli, że warto najpierw zaczekać by
zrezygnowała się magia, jeśli w tym tkwił problem, a dopiero później,
ostatecznie, spróbować z Magią Umysłu.
§
– Proszę się skupić na waszym synu, na wszystkich dobrych
wspomnieniach, na tym jak mocno go kochacie i chcecie, by wrócił… – instruował
uzdrowiciel Simon Banks, specjalista w dziale umysłu, który został wyznaczony
do tego zadania.
Lily ściskała mocno dłoń zarówno Jamesa – była ciepła i
ozdobiona licznymi, małymi bliznami, jak również chłodną Anthony’ego, dużo
mniejszą, ale również naznaczoną bruzdami. Z zamkniętymi oczami wyobrażała
sobie swojego synka, przywołując wspomnienia. Widziała młodzieńca o śmiejących
się oczach, który trzymał za rękę zarumienioną Ginny. Widziała Anthony’ego,
który, przeskakując z nogi na nogę, uśmiechał się do niej głupio, kiedy machała
mu przed twarzą licznymi skargami McGonagall. Był Anthony, którego trzymała w
objęciach, nucąc stare kołysanki, by pomóc mu zasnąć. Był Anthony pędzący z
dziecięcym śmiechem na małej miotełce, a drugi chłopiec…
Zmarszczyła brwi, jednak nie dane jej było się skupić na
niskim chłopczyku, który mignął jej w pamięci, kiedy uzdrowiciel powiedział:
„Zaczynam”.
Poczuła chłodne, niewidzialne palce, które dotknęły
delikatnie jej umysłu. Wślizgnęły się gładko, by zacząć zapleść nić między nią,
a Jamesem, a następnie skierować ją do Anthony’ego. Lily z całych sił starała
się przelać swoją miłość, jaką czuła do syna, na tworzące się połączenie.
Wspomnienia wirowały, a w umyśle jak mantrę powtarzała „Wróć, proszę, kocham
cię.”
Nie wiedziała ile minęło czasu, nim nić dotknęła umysłu
Anthony’ego. Lily wzdrygnęła się, czując tę lodowatą pustkę. Razem z Jamesem
nasilili swoje nawoływania, jednak nie znalazła się żadna zbłąkana myśl, za
którą uzdrowiciel mógłby pociągnąć. Zamiast tego była przerażająca cisza, a
nieprzyjemne zimno przenikało przez połączenie, by pojawić się w ich umysłach,
a ciemność zaczęła zagnieżdżać się w nich.
Naraz połączenie zerwało się, a Lily odetchnęła, czując
się jakby była pod wodą i mogła w końcu zaczerpnąć świeżego powietrza. Uniosła
z wysiłek powieki, by następnie jej nadzieja rozprysła się na tysiące kawałków.
Spojrzała z powrotem na uzdrowiciela.
– Musimy spróbować jeszcze raz! – powiedziała. Simon
Banks pokręciła z głową.
– Niestety, pani Potter, to zbyt ryzykowne. Umysł waszego
syna jest zbyt niebezpieczny, a połączenie z… Sami-Wiemy-Kim za dużo namąciło w
nim. Niestety, nic więcej nie mogę zrobić.
– Nie! Nie! Musi pan! Musi, on nie może…. Nie mój synek!
– zaczęła histeryzować Lily, a z oczu płynęły jej słone łzy. Spojrzała na
Jamesa, który zgarbiony wpatrywał się w swoje dłonie bez jakichkolwiek emocji,
wstała gwałtownie z krzesła, doskakując do Banksa.
– Musi być jakiś sposób! – potrząsnęła z nim. –
Cokolwiek, coś, co go obudzi! Musi być! Musi!
– Niech się pani uspokoi – zaczął natychmiast
uzdrowiciel, łapiąc ją za ramiona i unieruchamiając w miejscu. Popatrzył jej głęboko w oczy swoim szafirem. – Między
umysłem pani i pani męża, a waszym synem jest więź, jednak nie wystarczająca do
takiego aktu. Jego umysł został przesiąknięty czarną magią, a w tym stanie nie
możemy powziąć kolejnych sesji, ponieważ istnieje zbyt duże ryzyko zgonu albo
jego, albo pani. – zawiesił głos, wciąż wpatrując się w jej oczy. – Gdyby… Nie,
to i tak niemożliwe.
– Niech pan powie – poprosiła natychmiast. Puścił ją,
odgarniając ciemne włosy z czoła i dopiero teraz Lily dostrzegła jak był
zmęczony. Twarz zdobił pot, a mięśnie spięte były z wysiłku, a przecież nie
wyglądało to na nic aż tak męczącego. Sama czuła się jednak wypompowana, a
stała jedynie za pomocą uporu i strachu przed tym, z czym musiałaby się
zmierzyć, wciąż siedząc.
– Gdyby… to i tak nic nie da, ale gdyby wasz syn miał
brata bliźniaka… – podrapał się po brodzie. – Bliźniacze więzi to unikalne
połączenia, a już w szczególności w magicznym świecie, no ale jak mówiłem, to
bez sensu, bo przecież Anthony to wasze jedyne dziecko…
– Mamy drugiego syna – powiedział nagle Jamesa, prostując
się, a jego głos zabrzmiał niczym wystrzał z armaty. Lily wzdrygnęła się,
odwracając do męża. Mieli drugiego syna? Zmarszczyła brwi.
– Anthony ma brata bliźniaka, który nazywa się Harry.
Przed oczami Lily nagle pojawiły się ponownie wspomnienia
z Anthonym, tylko teraz była w stanie zauważyć drugą sylwetkę drobniejszego
chłopca. Zawsze gdzieś tam był, w cieniu, patrząc na nich wielkimi, zielonymi
oczami z mieszaniną bólu i samotności.
– Merlinie… – szepnęła, całkowicie opadając z sił i
osuwając się na podłogę. Zapomniała o własnym dziecku! Nie była w stanie
przypomnieć sobie o Harrym, którego urodziła. O chłopcu, który był bratem
bliźniakiem Tony’ego. Dobry Merlinie, co to miało znaczyć? Jak mogła nie
pamiętać własnego dziecka? Co się z nim działo przez te wszystkie lata, skoro
nie była w stanie przypomnieć sobie z nim nic po okresie pójścia Anthony’ego do
Hogwartu. Jaką była matką, że zapomniała swojego dziecka?
§
Kiedy po wyjściu z sali syna dopadli ich Syriusz i Remus,
opowiedzieli o całkowitym fiasku, a także Harrym. Lily nie poczuła się ani o
jotę lepiej, kiedy na ich twarzach pojawiło się bezkresne zdumienie. Jak oni
mogli wszyscy zapomnieć o Harrym? Jej synku o zielonych oczach? Lily nie mogła
sobie przypomnieć tej twarzy, jednak pamiętała swój głos – Harry, kochanie, chociaż ty masz coś po mamusi. Mamusia tak kocha te
twoje oczka – i wprawiało to ją w jeszcze większe poczucie winy. Poczuła
się jeszcze gorzej niż wcześniej. Jeden syn na śmiertelnym łożu, drugi
całkowicie wyrzucony z pamięci. „Brawo, Lily, gratuluję” ironiczny głos, który
rozległ się w jej umyśle, mógł należeć tylko do starszej siostry.
Syriusz natychmiast zadeklarował się w pomocy szukania
Harry’ego, chociaż jego mina wciąż wyglądała na zdezorientowaną. Remus jednak
wydawał się całkowicie zaskoczony całą sytuacją. Mamrotał pod nosem coś
niezrozumiałego, a jego ekspresja wyglądała tak, jakby właśnie dostał mocnym confundus.
Jak i on zniknął, Lily odwróciła się w końcu do Jamesa,
wciąż niegotowa stawić czoła temu problemowi, jednak wiedziała, że na swoje
dziecinne i samolubne zachowanie nikt nie miał czasu, a już z pewnością Tony.
– Jak? – spytała cicho, łapiąc męża za dłonie. – Czemu go
nie pamiętam? Jak mogłam go zapomnieć?
– Ja go też nie pamiętam – wyszeptał, a brzmiało to
niczym wyznanie winy. – Kiedy ten uzdrowiciel mówił o bliźniaku… i spojrzałem
na Tony’ego… przypomniał mi się. Przypomniało się dwóch chłopców, których
uczyliśmy chodzić, którzy śmiali się z moich wyczarowanych bohomazów… Jak
mogłem zapomnieć własnego syna?
– Nie rozumiem tego – jęknęła Lily. – Merlinie, jaką
jestem okropną matką. Od co najmniej dwudziestu lat myślę i mówię, że mam
jednego syna, a mam dwóch. Jakim prawem zapomniałam?
– Nie wiem, Lily – odpowiedział cicho James, a na twarzy
miał wyraz winowajcy. – Nie wiem, co się stało, że zapomnieliśmy, Lily. Może
poświęcaliśmy za dużo uwagi Tony’emu…
– Ale James…
– Nie wiem – westchnął, ale zaraz na jego twarzy ukazała
się determinacja. – Ale odnajdziemy go i będziemy błagać, by nam wybaczył. Będę
błagać, by przebaczył mi, że go zapomniałem, że go zostawiłem…
Lily nie odpowiedziała nic, tylko popatrzyła w bok na
sylwetki krzątających się uzdrowicieli. Łzy znowu zalśniły w jej oczach, teraz
jednak nie wiedziała co opłakuje, czy niewiadomy stan Anthony’ego, czy
Harry’ego, którego zapomniała. Miała ochotę pogrążyć się w rozpaczy, na którą
niechybnie zasłużyła za porzucenie swojego dziecka w najbardziej z okrutnych
sposobów. Ale James miał rację, musieli go odnaleźć i prosić – nie, błagać na
kolanach, by im przebaczył i pomógł Anthony’emu, by w końcu wszystko mogło być dobrze.
Trochę się śpieszę, więc to nie będzie rozpisany komentarz. Pomysł mi się podoba, nawet baaardzo <3 Czekam na kolejny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńWeny i pozdrawiam!
Niezrównoważona
Powiem, tak. Dobrze, że wróciłaś! Opowiadanie, zaczyna się naprawę ciekawie. Jest dość unikatowe. Harry, zapomniany brat bliźniak, Jestem ciekawa co się z nim stało. Obyś nie rozbiła już takich długich przerw. Znalazłam jedno zdanie, które nie do końca mi pasowało.
OdpowiedzUsuń"Jaką była matką, że zapomniała swojego dziecka?"
Jak dla mnie byłoby lepsze: Jaką była matką, że zapomniała o własnym dziecku?
No, cóż to już zależy od ciebie. :) Jedyne czego mi troszeczkę brakowało to Huncwotów, a to naprawdę dziwne, bo nie czytam za specjalnie ff o nich. Ale skoro przedstawiasz ich w takiej sytuacji, to ja ładnie proszę o więcej.
Jejuniu, jak na dawno nie pisałam normalnego komentarza :P
Pozdrawiam i weny życzę, petite102 :D