poniedziałek, 9 grudnia 2013

Lis kontra Lew

Oto przed wami skromna miniaturka. Nie jest ona powiązania z innymi książkami, ale należy do fandomu (?) zmiennych. Jeśli ktoś nigdy o tym nie słyszał, już tłumaczę. Ostatnimi czasy bardzo popularne stały się książki amerykańskich autorek (u nas co prawda niewiele ich jest przetłumaczonych), które przedstawiają społeczność ludzi, którzy potrafią zmieniać się w zwierzęta - zmiennych. Każda z gatunków: wilki, lwy, niedźwiedzie, tworzą swoją sforę, dumę czy grupę. Jest oczywiście hierarchia: alfa - najsilniejszy, beta - zastępca, marshal - osoba która odczuwa fizyczny stan stada, omega - osoba, która odczuwa psychiczny stan stada i u niektórych autorek pojawia się hunter - czyli osoba egzekwująca prawo wewnątrz stada. Zazwyczaj grupy są z jednego gatunku.
W niektórych książkach poruszany jest wątek naturalnego partnerstwa, że tak to nazwę. Każdy ze zmiennych ma przeznaczonego sobie partnera, które wybrała mu natura. Od momentu kiedy go spotka, a rozpozna to po zapachu, nie jest w stanie go odrzucić. Czuje do niego niezwykły pociąg fizyczny i silną zazdrość. 
To ogólnie powinno wystarczyć. Jeśli ktoś jest zainteresowany, mogę polecić książkę autorstwa - Bell Diana Marie (wydała ich kilka w tym uniwersum) <klik>  Podaję tylko ją, ponieważ była pierwszą, z którą ja sama się zetknęłam. Jeśli wam przypadnie do gustu, zawsze możecie zapytać mnie o więcej lub poszukać na własną rękę.
Dobrze, teraz co do Gryfa i Smoka. Rozdział się pisze, jednak nie jestem pewna czy w grudniu dam radę go wkleić. Ten one-shot wisi na dysku od pewnego czasu, a że z założenia Zbiorowe miało być misz-maszem, to mogę go sobie od tak wkleić. 
Jest to historyjka bez głębszego sensu. Możliwe, że pojawią się jakieś inne miniaturki powiązane ;)
Wesołych!
Ostrzeżenie: +18 | relacja męsko-męska

LIS KONTRA LEW 


Życie zmiennego nie jest takie złe, stwierdził niemal optymistycznie Cornel Whitehouse, przemierzając ulice Houtown. Był przyjemny, majowy dzień, jeden z tych, gdzie dzieciaki siedzące w szkołach patrzyły tęsknym wzrokiem za okno, a wszyscy pracownicy sklepów wyczekiwali końca pracy, by chociaż zaznać popołudniowego słońca.
– Cornie! – Krzyk rozległ się za lisem, który westchnął. Było, stwierdził, po czym odwrócił się do nadbiegającej Sissy. Była od niego o rok młodsza, ale to on w tym układzie wyglądał na tego mniejszego. Nic dziwnego, Sissy mierzyła ponad metr dziewięćdziesiąt, a do tego była niedźwiedziem, czyli jej budowa ciała, choć kobieca, daleko odbiegała od pojawiających się wszędzie modelek.
– Ile razy muszę powtarzać, że nazywam się Cornel?
– Cornie, złość piękności szkodzi, choć twoja twarzyczka w złości piekielnie mnie podnieca – odpowiedziała wesoło, całkowicie ignorując prychnięcie lisa. Sissy nic nie mogła poradzić, że najmłodszy Whitehouse, który wychował się niemal w zdominowanej przez kobiety rodzinie, wyglądał czasem lepiej niż niejedna z nich. Był niższym mężczyzną, przez co złośliwi nazywali go chłopcem. Miał koło metru siedemdziesiąt, co dla zmiennych było wręcz kpiną. Do tego posiadał jasne, niemal białe włosy oraz te błękitne niczym niebo oczy. W dodatku jego skóra była bledsza niż normalna, co dodawało mu wręcz wyglądu porcelanowej lalki.
– Nienawidzę cię – warknął Cornel, niechlubnie ochrzczony w swoje trzecie urodziny na Cornie przez swoje starsze siostry. Jak on marzył, by im wszystkim wyrwać gardła. Pocieszał się tym, że w końcu wszystkie trafią na partnerów, którzy dadzą im popalić.
– To po co mnie wołałaś? - Zapytał w końcu, ignorując wzrok Sissy. Nie miał zamiaru pozwolić niedźwiedzicy na przyglądanie mu się jakby był pieprzonym bożkiem albo tym bardziej boginią.
– Wiesz, że nasz alfa ma nową dziewczynę? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie kobieta, a Cornel jęknął wewnętrznie. Jeśli Sissy w czymkolwiek była dobra, to z pewnością w słuchaniu i rozpowiadaniu plotek. Przed Elizabet Swan nie mogło ukryć się nic, absolutnie.
– Która to już w tym tygodniu, czterdziesta? - Przerwał jej z pogardą. Ich sfora, duma czy jakkolwiek nazwać to stado, była jedyna w swoim rodzaju. Zazwyczaj rzadko się zdarzało, by zwierzęta z różnych grup chciały mieć ze sobą coś wspólnego, a tym bardziej próbowały założyć jakąś społeczność. Wyjątkiem byli oni, grupa z Houstown, której Alfą był Lew, Betą okazał się niedźwiedź, a Marshalem tygrys, a na domiar wszystkiego zeszłego roku Omegą stał się wilk. Nikt nie sądził, że coś takiego może wypalić, w końcu więź w dumie czy sforze była dzielona między tym samym rodzajem, a jednak, oni potrafili. Nikt nie wiedział na czym polegał ten fenomen, aczkolwiek to działało. On sam, Cornel pochodził z rodziny Whitehouse, która w większej mierze była lisowata, a że żyła na tych ziemiach od zawsze, z chęcią zaaprobowała silne przywództwo, które mogło zapewnić bezpieczeństwo przed potencjalnymi agresorami.
– Cornie! – Krzyk prosto w ucho nie był przyjemny, na co chłopak skrzywił się.
– Odbija ci już na starość? – Syknął. Sissy spojrzała na niego urażona.
– Mam dopiero dwadzieścia cztery lata, Cornie. Ale słuchaj mnie, wszyscy mówią, że to jego partnerka!
– Oczywiście, tak samo gadacie o każdej, co przeleci – Cornel pokręcił głową na naiwność tych wszystkich kobiet. On sam nigdy osobiście nie spotkał swojego Alfy, ale już z daleka mógł go rozpoznać z tłumu. Ciągle otaczał go wianuszek kobiet, który nie przejmowały się tym, że Jack Hellword wykorzystuje je wszystkie jak tylko może. Choć według opinii Cornela jako facet był okropnym skurwysynem, tak jako Alfa sprawdzał się znakomicie. Umocnił pozycje swojej Dumy w Senacie Zmiennych, a w dodatku zawarł kilka pieczętujących sojuszy z okolicznymi grupami zmiennych. Nigdy nie pozostawał bierny na sprawy w ich stadzie, w pełni wypełniając swoją rolę. A do tego rżnął każdą co mu w łapy wpadła.
– Cornie, ty nie rozumiesz, ona jest już drugi dzień! – O tak, to zwróciło spojrzenie Cornela. Jeśli ktoś grzał łóżko Alfy Jacka Hellworda drugi dzień, to można już było mówić o ślubie. Teraz Whitehouse wcale się nie dziwił Sissy i innym plotkarom, że zaczęły szukać sobie sukni na wesele.
– Poznał ją na kolacji w czasie comiesięcznych spotkań z watahą – wyjaśniła szybko Sissy, widząc zainteresowanie przyjaciela.
– Wilczyca – Cornel skrzywił się. Choć uwielbiał Edwarda, ich Omegę, tak jednak całego rodzaju nie trawił. Była to jedna z tych rzeczy, jakie wynikały z codziennych walk tych gatunków.
– Ale podobno mieszana – dodała Sissy, zastanawiając się głęboko nad czymś. – Nie wiem tylko kim jeszcze w takim razie jest.
– Psychopatką? – Próbował zgadnąć Cornel, na co Sissy zmierzyła go przeciągłym spojrzeniem, po czym zaśmiała się, kręcąc głową.
– Dzisiaj ma zmianę Marta, tak?
– Tak, poprosiła o nią, bo jutro idzie z tajemniczym panem na B – tu Cornel poruszył sugestywnie brwiami – na, jak ona to mówi, spotkanie biznesowe z miłym akcentem, dlatego odrabia.
– To ty gdzie idziesz? – Spytała Sissy. – Jakbyś się kierował do Muszelki.
– Idę pomóc, pewnie ma nawał ludzi, ale nie chce się przyznać, że sobie nie radzi, poza tym dzwonił Colin i prosił, bym się pojawił, bo zapowiada się kocioł.
– Jesteś pracoholikiem, Cornie – wytknęła mu niedźwiedzica, po czym odwróciła się na pięcie i zniknęła. Cornel pokręcił jedynie na to głową. Sam skierował kroki w stronę Muszelki.
Dostanie się do jednej z dobrze prosperującej kawiarni, która już powoli przekształca się w wielgachną restaurację, nie było trudne. Nim Cornel się obejrzał, stał na wprost dębowych drzwi, przy których stała czarna tablica wypisana z dzisiejszymi specjałami. Wszedł do środka, gdzie natychmiast uderzył go w nozdrza zapach dobrej kawy, słodkich ciast i ostrych przekąsek. Od zawsze uwielbiał te kawiarnio-restaurację, w której można było się zrelaksować przy wspaniałej, aromatycznej kawie, ale również najeść do syta owocami morza czy powszechną dziczyzną.
Wystrój Muszelki był specyficzny – albo się podobał, albo nie. Cała sala była w kolorach przyjemnego błękitu, którzy miał się w zamierzeniu kojarzyć z morzem, ale doczepione na ścianach białe ptaki z papieru bardziej przypominały niebo. Wszędzie na stolikach czy parapetach leżały pamiątki z nadmorskich kurortów, pełno koszy z przeróżnymi muszelkami i rozgwiazdami, a przy ladzie było nawet małe akwarium, które wabiło kolorem ryb. Najgorsze jednak co mogła popełnić stara Betty, która założyła Muszelkę, to był wielki żyrandol w kształcie steru, który walił tandetą po oczach. Drugi właściciel, Sam, próbował za wszelką cenę się go pozbyć, ale stara właścicielka nie pozwoliła na to. Cornel wzdrygnął się, patrząc na to okropieństwo na suficie. Gdyby mógł, sam by go ściągnął, ale jego lis podpowiadał mu, że fakt faktem, ster był częścią całej Muszelki i nadawał tego czegoś.
– Dzięki Bogu – Colin wręcz wyskoczył do niego, kiedy tylko Cornel przekroczył próg. Wysoki, barczysty niedźwiedź, menadżer Muszelki, był blady i spocony. – Gościmy Alfę z jego partnerką oraz Betę i Marshala.
I wszystko jasne. Cornel doskonale wiedział teraz, dlaczego został wezwany. Połowa kuchni, z kelnerkami i barmankami włącznie, nie wiedziała do czego służy widelec, kiedy tylko ta trójka witała te progi. Nagle każda kobieta, która wydawała się wspaniała i całkiem elokwentna, gubiła rytm i zamieniała się w tępą idiotkę, która w dodatku się ślini.
– Dobij mnie, panie – poprosił Whitehouse, idąc za Colinem. Nagle przystanął, marszcząc brwi. Dziwny, słodki, a zarazem ostry zapach dotarł do jego nozdrzy. Nie była to żadna z potraw. Ten zapach kojarzył mu się z gorącymi piaskami sawanny.
– Cornie?
– Ile razy mam was prosić? Nazywam się Cornel, Cor-nel, do diaska.

***

Jack patrzył na swoich zastępców z nadzieją wypisaną na twarzy. Jego beta, Seth, śmiał się, cały czas maskując to słabymi chrząknięciami. Marshal, Nikolai za to zachował pełną powagę na twarzy, ale Jack już widział w wyobraźni ogon tygrysa, który wali w podłogę ze śmiechu. Jak on nienawidził swojego życia. A siedząca obok niego wilczyca pogłębiała jedynie tę udrękę.
– Kiciusiu, muszę do toalety przypudrować nosek – oświadczyła kobieta, po czym wstała i poszła do łazienki. Kiedy tylko oddaliła się wystarczająco, Seth i Nikolai ryknęli zgodnym śmiechem, a z ich oczu popłynęły łzy.
– Bardzo śmieszne – warknął Jack, patrząc na nich karcąco, co i tak nie pomogło. - Dobra, chłopaki, teraz pomóżcie mi ją spławić.
– Sam nie umiesz? – Spytał Seth, kiedy tylko się uspokoił, unosząc brew do góry.
– Wiesz mi, próbowałem, ale do niej jak do ściany, wszystko się odbija.
– Proponuje „spierdalaj, maleńka” – stwierdził Nikolai. Jack coraz bardziej zastanawiał się nad jego propozycją. Choć wilczyca poznana na służbowym przyjęciu była niezwykle ładna, a seks z nią całkiem dobry, tak jej osobowość była straszna. Jack chciał tylko i wyłącznie numerku na jeden raz, a ta wariatka planowała ich ślub.
Jack westchnął. Zmrużył nagle oczy, czując to. Najsłodszy zapach jaki istnieje. Wstał, rozglądając się.
– Jack?
– Czujecie?
– Ale co?
Jack zignorował swoich zastępców i pozwolił sobie na chwilę szaleństwa. Za pomocą węchu starał się dotrzeć do źródła tego zapachu, które niewątpliwie znajdowało się w kuchni. To jakaś potrawa?. Przeszedł obok menadżera, który bez słowa go przepuścił na zaplecze, wręcz kłaniając mu się w pas. Kiedy tylko pojawił się w kuchni, ta w większości zamarła. Kobiety patrzyły na niego całkowicie zaskoczone.
– Ludzie, do cholery, ruszajcie się! – Ktoś krzyknął. Jack odwrócił się i mógłby przysiąc, umarł i znalazł się w niebie. Na wprost niego stał chłopiec, niższy od niego o głowę, o niemal białych włosach i oczach koloru nieba. Był drobniejszej budowy i smuklejszy. Wydawał mu się niczym ulotna nimfa. To on, powiedziały mu zmysły.
– Alfo – skinął głową z szacunkiem. - Czy mógłbym ci pomóc?
Mogę cię zerżnąć do nie przytomności?, spytał Lew, na co Jack zamarł. To było cholernie niemożliwe, że właśnie teraz znalazł tego, którego szukał od dawna. Jack nagle otrząsnął się, próbując zapanować nad swoim zwierzęciem. Przecież nie jestem gejem!, próbował przekonać Lwa, który jednak miał co do tego odmienne zdanie.
– Alfo? - Chłopiec przekrzywił głowę, niewinnie ukazując dostęp do swojej szyi, na co oczy Jacka zabłysły. Weź go, jest twój, żądał Lew, a Jack coraz bardziej uchylał się do jego prośby. Ostatkiem sił zmusił się, by odwrócić wzrok od tego słodkiego stworzenia i bez słowa wymaszerował z kuchni, odprowadzany ciekawskimi spojrzeniami. Przy drzwiach stał Colin, cały czas wyprostowany.
– Kim jest ten chłopak? - Spytał Jack, próbując za wszelką cenę powstrzymać się od wrócenia tam i wzięcia chłopca tu i teraz. Nie jestem gejem, stwierdził bez przekonania. On jest twój!, odpowiedział mu bezlitośnie Lew.
– Pozory mogą mylić, Alfo – odpowiedział menadżer Muszelki. - To Cornel Whitehouse i ma dwadzieścia pięć lat.
– To niemożliwe – sapnął Jack, jednak to rozwiązywało jedną ze spraw. Przynajmniej nie zostanie posądzony o pedofilię, jeśli go oznaczy. Alfa aż otworzył szerzej oczy na swój tok myślenia. Jego zwierze jednak nie pozostawiało mu zbyt wiele do powiedzenia.
– Wszyscy tak reagują – powiedział wesoło Colin, nagle się rozluźniając. - Chłopak jest najmłodszy w Whitehouse i nie wygląda na tyle ile ma lat, dlatego wszyscy traktujemy go jak dziecko. W dodatku jego siostry nazywają go Cornie, co i nam się udzieliło.
– Cornie? - Jack uniósł brew, uśmiechając się wesoło. Doskonale wiedział, że lisia rodzina niemal w całości składała się z samych kobiet. Faceci byli tam gatunkiem wymarłym.
– Nienawidzi tego, ale przylgnęło jak rzep do psiego ogona – Colin wzruszył ramionami. - Czy czegoś jeszcze ci potrzeba, Alfo?
– Nie – Jack pokręcił przecząco głową, samemu nie wiedząc co tutaj robił. Lew nie pozostawiał mu żadnych złudzeń, właśnie spotkał swojego partnera. Choć Jack mógł się tego wyprzeć, sprawa się nie zmieni. Alfa zdawał sobie sprawę z tego, co dzieje się z takimi osobami, które próbowały zaprzeczyć same sobie. Doskonałym przykładem był ich szeryf, który od ponad pół roku próbował unikać swojej przeznaczonej partnerki, która na domiar złego, była tego samego zdania. Skończyło się na tym, że obydwoje wylądowali w szpitalu niemal w obłędzie. Jack wtedy się z nimi nie bawił i kazał zamknąć ich w jednym pokoju, w którym dokończą swoje oznaczenie. Po trzech dniach problematyczna dwójka wyszła całkowicie normalna i zdrowa. I nagle do Jacka dotarło wszystko. Nie miało znaczenia, że jego partner okazał się facetem. Przecież on sam nie był gejem, po prostu jego partnerem okazał się Cornel Whitehouse. Uśmiechnął się. Cornie, jesteś mój.
Alfa odwrócił się, wracając do kuchni. Ze zdziwieniem jednak odkrył, że ulotnej nimfy nigdzie nie było, pozostawiła jedynie po sobie ten słodki zapach, który wabił go jak ćmę do ognia.
– Gdzie jest Cornel? - Zapytał z mocą, czując oburzenie Lwa. Wszyscy podskoczyli i jak jeden mąż wskazali palcem na wyjście z tyłu Muszelki. Jack ruszył w jego stronę, kierowany cały czas zapachem partnera. Wyszedł, rozglądając się. Po chłopaku ani śladu, jednak nie stanowiło to dla niego wyzwania. Mimo oburzenia jego Lew zadrżał na samą myśl o polowaniu.
– Nie ładnie, Cornie, nie ładnie.

***

Cornel, kiedy tylko Alfa wyszedł z kuchni, sam wyleciał z Muszelki jak torpeda. Jego Lis był oburzony, że od tak pozwolił sobie na ucieczkę od swojego partnera. Na samą myśl o tym wszystkim miał ochotę schować się pod łóżkiem. To było przecież niemożliwe, żeby on, mały, słaby Lis był partnerem Alfy, Lwa. Do diabła! Przecież Cornel pamiętał słowa Sissy, która mówiła o wilczycy. To był tylko głupi żart Natury, że jego ciało w całości zareagowało na obecność Alfy. Właśnie! Jest Alfą, dlatego moje zmysły zwariowały! Pokiwał głową, jednak jego Lis wyraźnie powiedział mu, co myśli o takich insynuacji. Jest twój, a ty jego! Cornel za żadne skarby nie miał zamiaru w to uwierzyć, że największy podrywacz i zarazem najpotężniejszy był mu przeznaczony. Natura robiła mu po prostu kiepski żart. Przystanął, wąchając. Znów ten zapach, jakby właśnie kroczył po gorących piaskach sawanny. Odwrócił się i zastygł w bezruchu. Na końcu ulicy szedł Jack Hellword, wpatrując się w niego. Jego spojrzenie paliło Cornelowi skórę. Lis omal nie wyskoczył z jego piersi z radości. Gdy tylko Cornel odzyskał znowu czucie w ciele, zrobił jedną rzecz, którą potrafiły Lisy najlepiej od tysięcy lat. Zaczął uciekać, a Lew za nim.

***

Jack wpatrywał się w swojego partnera, którego dogonił niezwykle szybko. Cornel wyglądał zabawnie, co chwila się zatrzymując, kiwając głową i mrucząc do siebie. Alfa mógł się założyć, że chłopak miał podobne problemy do zaakceptowania tego, co on. Nagle jednak jego partner wyczuł go, bo zaczął wąchać powietrze, a gdy go zobaczył, zamarł. Jack z przyjemnością przyjrzał się tej pięknej twarzy. Chciał widzieć na niej spełnienie, te słodkie usta miały krzyczeć jego imię, a ciało wić się w rozkoszy. I nagle, całkowicie nieoczekiwanie, Cornel zaczął uciekać. Jack był zdumiony jego odwagą do takiego czynu. Albo jego partner nie wiedział, co robi albo robił to specjalnie.
– Oj, skarbie, nie ładnie – pokręcił głową i rzucił się za nim.

***

Cornel, po jakiś pięciu sekundach przekonał się, że jego pomysł ucieczki był najgłupszym wyczynem jaki mógł zrobić. Spieprzasz przed Alfą, debilu, jego Lis nie pozostawiał na nim suchej nitki. Choć chłopak wiedział, że było to głupie, nie mógł się zatrzymać. Jeśli to zrobi, to byłoby po nim. Przeskoczył płot na podwórko pani Montgomery, wbiegł na teren posiadłości starego Elojza i dzięki oknie wpadł do starej, upadającej już stodoły. Przystanął, nasłuchując. Zapach sawanny go nie opuszczał, co musiało znaczyć, że Alfa jest niezwykle blisko.

***

Jack musiał przyznać, że jego partner wiedział co robi. Kluczył między małymi uliczkami i podwórkami, wykorzystując swoją zwinność. Nie mogło mu to jednak pomóc w ucieczce przed nim, ale dawało małą zabawę. Skoro tak lubi.
Spokojnie okrążył stodołę, wślizgując się do środka nie oknem, jak lis, ale za pomocą dziury w jednej ze ścian. Zasłaniała go duża góra siana, a po prawej miał boks, w której spały świnie. Choć śmierdziało, nie zasłaniało to zapachu Cornela. Jack zobaczył go jak chłopak stał na środku, nasłuchując.
– Mam cie, lisie – mruknął do siebie Jack, jednak właśnie w tej chwili jedna ze świnek przekręciła się, otworzyła oczy i widząc go, kwiknęła głośno. Jack warknął i wyskoczył wprost na chłopaka, który szykował się do ucieczki tą samą drogą, którą tu dotarł. Złapał go nim ten zdążył uskoczyć, przewracając go wprost na siano.
– Nie ładnie tak uciekać – powiedział mu do ucha, na co mniejsze ciało zadrżało. Reaguje na mnie. Jack na niego też. Jego erekcja boleśnie dawała o sobie znać od samego początku poszukiwań. Wpatrywał się w te duże, błękitne oczy i stwierdził, że naprawdę trafił do nieba. Zanurzył twarz w jego szyi, wąchając jego słodki zapach.
– Mój.

***

Cornel leżał na sianie, przygniatany większym ciałem. Wyraźnie czuł erekcję Alfy, która bezwstydnie wpijała się w jego własną. Jęknął cicho, kiedy tylko poczuł liźnięcie, nie mogąc się powstrzymać. Lew uniósł twarz, a jego oczy stały się całkowicie złote, prosty znak, że Alfa słabo nad sobą panował. Cornel już sam nie wiedział, czy wciąż patrzył błękitnymi tęczówkami o okrągłej źrenicy czy już może oczami lisa. Wpatrywał się w swojego partnera jak zaklęty. Nim się zorientował, jego usta już były zgniatane w dominującym pocałunku. Poddawał swoje usta, choć dwa razy pozwolił sobie na próbę zapanowania nad Lwem. Nie liczył na nic, ale wyraźnie spodobało się to Jack'owi. Jedna z rąk Lwa zawędrowała na jego tyłek, mocno ugniatając pośladek. Druga znalazła się pod koszulką Cornela, od razu wędrując do sutka. Cornel jęknął cicho w jego usta wypychając biodra. Potrzebował go teraz. Natychmiast.

***

Jack oderwał się od ust Cornie, wpatrując się w niego złotymi oczami. Był tym wszystkim o czym mógł marzyć. Jego ciało reagowało tak jak powinno, jakby specjalnie zostało stworzone tylko dla niego. Schylił się do jego szyi, skubiąc ją delikatnie. Ciche jęki były dla niego muzyką. Jego Lew ryczał w jego piersi, domagając się natychmiastowego oznaczenia.
– Kto tam jest?! - Jack uniósł głowę, warcząc ostrzegawczo. Poczuł nagle dłoń na policzku, a wpatrywanie się w te błękitne oczy sprawiło mu ulgę.

***

– Musimy iść – powiedział Cornel, na co oczy Lwa zmrużyły się. Próbował za wszelką cenę uspokoić swojego Alfę nim ten rozpruje gardło Elojzowi, który jedynie sprawdzał co jest z jego terenem nie tak. W końcu kwicząca świnia obudziła inne, które gdy tylko wyczuły obecność Lwa, próbowały za wszelką cenę staranować płot, który trzymał ich w ich boksie.
– Jesteś mój – to był najbardziej męski głos jaki Cornel słyszał. Przyjemny baryton, który przywodził na myśl gorącego gentelmana. Lis przyjrzał się swojemu partnerowi. Jack był wyższy od niego i to o całą głowę. Był dobrze zbudowany o brązowych włosach do ramion, które mogły przypominać lwią grzywę. Jego oczy były złote, co świadczyło o pobudzonym lwie. Był wszystkim tym o czym mogły marzyć kobiety.
– Elojzy to człowiek – to chyba zaważyło na wszystkim, bo Jack podniósł się i pomógł mu wstać. Obydwoje skierowali się do dziury w ścianie, chyłkiem wychodząc przed nieświadomym właścicielem stodoły.

***

Jack ani myślał o puszczeniu swojego partnera. Musiał go oznaczyć i porządnie przerżnąć nim pozwoli mu na jakikolwiek spacer. Ciągnął go za rękę przez podwórko pani Montgomery, która patrzyła przez swoje okno z zaciekawieniem. Alfa już wiedział, że nie przejdzie to bez echa. Nie przejmując się jednak, ciągnął lisa w kierunku muszelki, gdzie zostawił swój samochód. Jego odnowiony mustang, miał słabość do tych aut, stał dumnie na parkingu. Akurat w tym momencie Seth wyszedł z kawiarnio-restauracji, a gdy tylko spostrzegł swojego Alfę, niemal do niego podbiegł.
– Ty, stary, gdzie ty zniknąłeś? - Spytał, a po chwili spostrzegł prowadzonego z tyłu lisa. Zmarszczył brwi, a po chwili uśmiech rozjaśnił jego obliczę.
– Gratuluję.
– Dzięki, a teraz słuchaj, Seth, nie wiem jak to zrobisz, ale przez trzy dni mam mieć spokój, czaisz? - Jego oczy znowu stały się złote. Choć Seth był niedźwiedziem, do tego grizzly, to nie on został alfą. Niektórzy dziwili się, czemu to lew okazał się tym silniejszym, ale nikt nie wiedział oprócz ich trójki, że matką Jacka była niedźwiedzica. Był mieszańcem, którego dominacja była jedną z potężniejszych.
– Postaram się zrobić wszystko, co w mojej mocy. A teraz może mi go przedstawisz?
– Cornel Whitehouse, Seth Bern.

***

Cornel skinął głową Becie, czując się niepewnie. Niedźwiedź choć górował nad nim niemal bardziej niż sam Alfa, to jednak wydawał się o wiele milszy niż Jack.
– A teraz czas na nas – powiedział Jack, otwierając mu drzwi. Cornel zapakował się do mustanga, oglądając go z podziwem. Wyglądał jak stary, wyciągnięty rodem z lat siedemdziesiątych, jednak radio było zdecydowanie jednym z najnowszych modeli.
– Gdzie jedziemy? - Spytał Cornel, kiedy tylko ruszyli.
– Do mnie – oznajmił Alfa, na co Cornel spiął się. Myślał nawet o tym, żeby otworzyć drzwi od auta i wyskoczyć, jednak miażdżące spojrzenie Jacka powiedziało mu wszystko. Przez całą drogę milczeli, a Cornel zastanawiał się jak o tym wszystkim opowie swoim siostrom. Już niemal widział swoje siostry i matkę. Jęknął.

***

– Coś się stało? - Spytał Jack, kiedy zaparkowali, a jego partner jęknął niczym cierpiący.
– Moje siostry nie dadzą mi żyć jak zobaczą, że moim partnerem jest facet – odpowiedział lis.
– To taki problem? - Alfa nigdy nie spodziewał się, żeby akurat ta rodzina miała problemy z tak błahą sprawą był problem.
– Ogólnie nie, ale staje się, kiedy twoje starsze siostry traktują cię jak dziewczynę, do diabła, przez nich wszyscy niemal mówią do mnie Cornie!
Jack uśmiechnął się szeroko. Mógł sobie wyobrazić tylko jak Cornel wyglądał w damskich ciuchach, w które pewnie ubierały go siostry.
– To ładne imię – powiedział, za co zarobił wściekłe spojrzenie. Uniósł jedną brew do góry. Jak do tej pory tylko jego matka tak na niego patrzyła. Nikt inny nie miał na to odwagi.
– Jestem facetem i nazywam się Cornel – warknął jego partner. Jack był wręcz pełen podziwu dla jego stanowczości. Niewiele osób mogło mówić do niego tym tonem, ponieważ większość się bało, a poza tym każdego innego faceta Jack by po prostu rozszarpał. Był mieszańcem, o czym i tak większość ich stada nie wiedziała. Jego ojciec był lwem, co on sam odziedziczył, jednak nikt nie mógł zapomnieć, że matka była jak najbardziej niedźwiedziem grizzly. Ta mieszanka jasno wskazywała na to jaką siłę posiadał Jack. Cechy grizzly były w nim niezwykle żywe jak łatwość wściekania się czy chęć rozszarpania każdego idioty, który nie zna swojego miejsca. A teraz on cały chciał w tej chwili oznaczyć swojego partnera. Wprowadził Cornela do swojego domu, po raz pierwszy zastanawiając się czy mu się spodoba. Nigdy się nad tym nie zastanawiał aż do teraz.

***

Cornel ciekawie rozejrzał się po pomieszczeniu. Salon był w przyjemnej barwie kawy. W centrum znajdowała się narożnikowa kanapa, szklany stolik, a na głównej ścianie, gdzie spodziewał się telewizora, znajdował się kominek. Na ścianach wisiały różne zdjęcia i dyplomy. Większość była to nierozłączna trójka w czasie ich dorastania.
– Chcesz coś do picia? - Usłyszał pytanie, na co odwrócił się do Jacka z uniesioną brwią. Oczy jego alfy były złote, a jego pytanie brzmiało niczym żart. Cornel wiedział, że zaraz zostanie zaniesiony do sypialni i oznaczony. Spojrzał na tamte drzwi, myśląc o łóżku, w którym już znajdowały się miliony przed nim. Jego Lis po raz pierwszy dzisiaj zgodził się z nim. Na to nie było mowy. Cornel przeskoczył kanapę, uciekając przed Jackiem. Alfa uniósł brew.
– Znowu chcesz się w to bawić, skarbie?
Cornel niemal zatrząsł się ze złości. Musiał utemperować swojego partnera nim przejdą do głównej fazy. Nim jednak udało mu się pomyśleć, znowu został uchwycony. Zmiął w ustach przekleństwo, widząc tę zadowoloną twarz. Tak jak zawsze, gdy miał problemy z silniejszym przeciwnikiem, udał całkowicie przerażonego i uległego. Opłaciło się. Uchwyt na jego tali stał się słabszy.

***

Jack był zadowolony, jednak bardzo szybko to minęło. Nim się spostrzegł, leżał na ziemi, dociśnięty mniejszym ciałem Cornela.
– Wszyscy jesteście tacy sami – niemal widział jego znudzoną twarz. - A teraz słuchaj mnie, Simba, musimy sobie wyjaśnić kilka rzeczy, skoro już Natura zrobiła nam ten paskudny żart.
– Słucham uważnie – Jack mógłby się wydostać spod swojego partnera z łatwością, ale był zbyt zdumiony jego zachowaniem. Cwana bestia, wykorzystała swoją uległość. Okręcił się jedynie, by móc patrzeć w tę piękną twarz.
– Po pierwsze, twoje łóżko w sypialni idzie do spalenia.
– Ale czemu? - Jack sapnął. Lubił je i było wygodne.
– Ponieważ, Simba, nie mam zamiaru się pieprzyć z tobą na nim, gdzie już pieprzyłeś tysiące innych. Naprawdę chcesz mnie tam zaciągnąć?
Jack przemyślał sprawę. To było dobre posunięcie. Skinął głową, że się zgadza.
– Nie mów do mnie Simba – powiedział, marszcząc nos. Jego partner był coraz bardziej bezczelny.
– Po drugie, jesteśmy partnerami i w dupie to mam, że jesteś alfą. Mogę ci się pokłonić przy wszystkich, ale na pewno nie będę tego robił w domu, rozumiesz?
– A po trzecie, czemu to ja jestem na dole?
Szczęka opadła Jackowi.

***

Cornel nie mogąc wytrzymać, roześmiał się dźwięcznie. Nie spodziewał się, że Alfa pozwoli mu na taki akt samowolki, ale gdy zadał ostatnie pytanie, czysto absurdalnie, widząc minę Jacka, nie mógł wytrzymać. Śmiał się wesoło.

***

– Nie ładnie, skarbie, nie ładnie – Jack pokręcił głową, widząc, że jego partner go tylko nabrał. Nie mogąc się powstrzymać, obrócił go. Sam wstał i przeniósł go na dywan koło kominka.
– A teraz mi zapłacisz za to wszystko, lisie – powiedział, na co drobniejsze ciało zadrżało. Alfa, wbrew domaganiom się Lwa, nie zdarł od razu ciuchów ze swojego partnera. Choć całe jego ciało promieniowało potrzebą, nie chciał, by to wszystko było tylko seksem jak z każdą inną.
Cornel Whitehouse nie był kolejną do zaliczenia, był jego partnerem, który został mu przeznaczony. Popatrzył na niego z nagłą czułością.
– Obiecuje ci miłość, bezpieczeństwo i zaufanie.
Przypieczętował delikatnym pocałunkiem.

***

Cornel zastygł, całkowicie się tego nie spodziewając. Choć mała część niego marzyła o czymś takim, to jednak nie spodziewał się tego po Jacku. Uśmiechnął się delikatnie, dotykając jego policzka.
– Przysięgam miłość, dom i troskę – odpowiedział, samemu inicjując pocałunek. Ta chwila była ważna, żeby zbudować coś trwałego, na czym mogliby oprzeć swój związek. To, że natura ich złączyła wcale nie oznaczało, że wszystko byłoby dobrze. Nie była to bajka. Jeśli sami o to nie zadbają, to zostanie im jedynie pociąg fizyczny. Nie jesteśmy zwierzętami, a jedynie ludźmi, którzy zostali pobłogosławieni darem zmienienia swej postaci. Słowa dziadka niczym echo zabrzmiały mu w głowie. Choć świętej pamięci Adrian nie skończył dobrze po tym oświadczeniu, jednak morał został przekazany. Oznacz go, Lis przerwał rozmyślania Cornela. Chłopak zgodził się z nim. Czas, by przeszli do głównej rozgrywki.
Podniósł się na łokciach i wyszeptał wprost w ucho swojego partnera.
– Zerżnij mnie.

***

Lew przyjemnie zamruczał, kiedy usłyszał wyznanie partnera. Jack zaakceptował je. To było całkowitym zaprzeczeniem niż to, co spotkało jego rodziców. Thomas Morrison i Tamara Urban byli parą, którą łączyło jedynie przeznaczenie natury, nic więcej. Nie kochali się, mieli jedynie pociąg fizyczny i obsesyjną zazdrość, o czym Jack niezwykle szybko się przekonał. Była chemia, ale nie było nic więcej.
Kiedy tylko usłyszał te dwa słowa, wyszeptane wprost w jego ucho tym słodkim głosem, stracił kontrolę. Z warczeniem rozerwał Cornelowi koszulkę pazurami, które nie wiadomo kiedy się pojawiły. Natychmiast schylił się do sutka. Wziął mały guziczek do ust i zaczął go ssać. Drugim bawiła się jego ręka. Drażnił go paznokciem, podszczypywał i lizał. Jęki, które słyszał w odpowiedzi, jedynie bardziej go nakręcały. Zsunął się niżej, dochodząc do pępka. Usłyszał wesoły śmiech, kiedy jego delikatny zarost podrażnił skórę brzucha. Z wrednym uśmiechem popastwił się chwilę nad swoim partnerem, który ze śmiechem próbował uciec mu biodrami na boki. Złapał je jednak w żelaznym uścisku i spojrzał z irytacją na spodnie. Jedno szarpnięcie później, Cornel był tylko w bokserkach. Podzieliły one los całej reszty ubrań.

***

Cornel wydawał jęki o jakie nigdy by się nie podejrzewał. Pieszczoty sutków dały mu tyle przyjemności, że kiedy Jack zerwał z niego resztę ubrań, jego członek sączył się z potrzeby. Chłopak, całkowicie zarumieniony, próbował się zakryć, ale na nic się to zdało przed Lwem.
– Jesteś śliczny – powiedział Alfa i jednocześnie wziął jego penisa w usta. Cornel jęknął głośno, wyginając ciało w łuk, na co Jack zamruczał zadowolony. Przyjemne wibracje sprowadziły Cornela na krawędź. Nim jednak udało mu się osiągnąć spełnieniem, został odwrócony, a jego pupa podniesiona do góry.
– Nie!

***

Jack z przyjemnością poznawał smak swojego partnera. Spojrzał na niego, a widząc tak rozpustny widok, jego erekcja zapulsowała. Włosy Cornela były rozrzucone na dywanie, jego policzki zaróżowione, a oczy pełne łez, co tylko bardziej nakręcało jego Lwa. Co chwila jęczał słodko, wyginając swoje ponętne ciało w łuk. Jack nie mógł się doczekać aż zanurzy się w niego. I nagle zaklął w myślach. Nie było mowy, by teraz odszedł od swojego partnera, a najbliższy żel znajdował się w jego sypialni. Znał tylko jeden sposób.
Odwrócił swojego partnera na brzuch i podniósł bezceremonialnie jego tyłek.

***

– Nie, nie, nie! – Cornel otworzył szerzej oczy, w których i tak już było pełno łez, kiedy tylko poczuł język w tamtej okolicy. Próbował za wszelką cenę uciec przed Jackiem, który jednak zacisnął palce na jego bokach, nie pozwalając mu na żaden ruch.
– Jestem tam brudny! – Próbował dalej, jednak nie nastąpił żaden odzew. Zamiast tego poczuł zagłębiający się w nim palec i język, na co jęknął. Zaskoczony, zastygł na chwilę. Nim zdążył jednak o czymkolwiek pomyśleć, znowu to poczuł. Niepomierna rozkosz, którą dawał mu palec, była nie do opisania. Niedługo potem dołączył kolejny i kolejny, a Cornel stał się jedynie kupką siebie. Był w stanie jedynie jęczeć, a po chwili sam nabijał się na te magiczne palce. Więcej! Więcej!
Odwrócił głowę, która wciąż leżała na dywanie do Jacka. Jego partner miał złote oczy i wyraźnie było, że się powstrzymuje przed zrobieniem mu krzywdy. Cornel chciał go zapewnić, że czuje się wyśmienicie, a nawet zajebiście i nie musi obchodzić się z nim jak z jajkiem, ale nie był w stanie. Nie potrafił sklecić dobrze słów. Jego umysł zalany był tylko falami rozkoszy jakie dawał mu Jack. Więcej!
– Proszę.

***

Jack przełknął ślinę, próbując się uspokoić. Cornel był w tej chwili tak seksowny, że niemal oślepiał. Jego tyłek, którego mogły mu pozazdrościć wszystkie dziewczyny na świecie, był ciasny. Lew nie mógł się już doczekać doznań, jakie mu on zapewni. W dodatku, kiedy Cornie odwrócił się do niego z tą zarumienioną twarzą, błędnymi oczami pełnymi łez, Jack wiedział, że był stracony.
Kiedy jednak usłyszał to jedno słowo, napełnione potrzebą, puściły mu hamulce. Nie zwlekając, wyjął swojego penisa ze spodni i nakierował go na wejście chłopaka. Niewiele myśląc, wbił się w niego jednym ruchem, za co otrzymał głośny krzyk aprobaty. Zastygł, walcząc o jakąkolwiek kontrolę. Nie chciał zrobić krzywdy swojemu partnerowi i wyłącznie to trzymało go jeszcze na smyczy.

***

Cornel krzyknął, kiedy męskość Jacka zanurzała się w nim. Palce w porównaniu do jego sprzętu to były jak mrówki do słonia. Próbował wypchnąć intruza, co jednak miało odwrotny skutek. Zassał głęboko powietrze. Ręce Jacka trzymały go wciąż za biodra i Cornel mógł się założyć, że zostaną mu siniaki. Był pełen podziwu, że Alfa wciąż się powstrzymywał. Jego Lisowi zdecydowanie się to nie spodobało. Przy nim Jack miał być taką samą kupą rozkoszy jak on. Niepewnie ruszył biodrami na próbę nim powiedział:
– Rżnij mnie, Jacku Hellwordzie.

***

To wystarczyło. Jack z rykiem ugryzł Cornela wprost w szyję, pompując w jego tyłek. Bezlitośnie pieprzył go, wychodząc niemal cały i znowu się zanurzając z siłą.

***

Cornel krzyknął ze spełnienia, kiedy tylko te grzeszne usta ugryzły go w szyję, znacząc jako jego. Jack jednak nie dał mu wytchnienia, rżnąc go tak jak tego chciał. Cornel jęczał i krzyczał na przemian, chętnie wystawiając tyłek. Był tylko kłębkiem czucia. Jego kły wynurzyły się z potrzeby oznaczenia partnera. Odwrócił się głowę, próbując odnaleźć jego oczy. Zrozumiał. Schylił szyję, dalej pompując w niego swoim penisem.

***

Lew Jacka ryczał w jego piersi. Oznaczył go. Cornel był jego. Chciał jednak tego samego, by lis rościł sobie prawa do niego jak on. Kiedy tylko zobaczył te oczy, domyślił się wszystkiego. Schylił głowę, czując jednocześnie, że jest już na krawędzi. Ciasny pierścień mięśni, które zaciskały się na jego fiucie podczas orgazmu Cornela omal nie zepchnęły go do orgazmu. Położył ręce na dywanie po bokach chłopaka, wciąż pracując biodrami. Jedna jego ręka zawędrowała do penisa Cornela, by ponownie doprowadzić go do orgazmu.

***

Cornel jęczał, co chwila tracąc wątek. Ręka prowadziła go do drugiego orgazmu, który był niezwykle blisko. Kiedy tylko szyja Jacka znalazła się na jego poziomie, ugryzł go, czując jednocześnie, że on zrobił to samo. Krzyknął.

***

Jack ryknął niczym najprawdziwszy lew. Puścił ramię partnera i zrobił kilka ruchów biodrami, by do końca wylać się swoją gorącą spermą do wnętrza Cornela. Ten magiczny pierścień mięśni wysłał go właśnie na orbitę.

***

Cornel czuł jak jego wnętrze jest wypełniane, ale był jedynie w stanie przytulić policzek do dywanu. Jack opadł tuż obok niego, dysząc głośno. Cornel nie miał siły nawet opuścić swojego tyłka na ziemię. Dopiero Jack przyciągnął go do siebie, przytulając mocno.
– Jesteś mój.
– Jestem – odpowiedział, na co uzyskał mruczenie. Z cichym chichotem delikatnie zaczął palcami badać klatkę piersiową Jacka. Po czym zjechał na brzuch, czując silne, zarysowane mięśnie.

***

Jack trzymał swojego oznaczonego partnera w objęciach. Cornel badał dłonią jego ciało, na co zaczęła się odzywać niższa parta. Uśmiechnął się i ucałował białowłosego we włosy.
– Nie jesteś albinosem, prawda? – Zapytał z ciekawością. Białe włosy z pewnością wskazywały kolor futra, jednak Cornel nie miał innych oznak tej choroby, więc było to niezwykle dziwne, by lisy rude, jakimi byli członkowie Whitehouse, miały takie futro.

***

Cornel westchnął. Chyba każdy go o to pytał. Powinien zgłosić się do jakiegoś programu, by cały świat się już o tym dowiedział, żeby nie musiał na to odwieczne pytanie wciąż odpowiadać.
– Nie, nie jestem. Po prostu tak się stało – odpowiedział. Nim zdążył cokolwiek dodać, jego usta zostały zmiażdżone w pocałunku. Kiedy się oderwali od siebie, Jack posłał mu oczko.
– Chyba nie myślałeś, skarbie, że to wszystko co mogę?

*****

Seth patrzył uważnie na małego lisa, który stał się partnerem jego przyjaciela. Nigdy nie sądził, żeby przeznaczonym dla Jacka był mężczyzna. Styl życia Alfy przeczył jakimkolwiek domysłom, że mógłby on być gejem. Kiedy go o to zapytał, Jack jedynie wzruszył ramionami i stwierdził, że nie jest gejem, a jedynie czuje pociąg do Cornela. Może to na tym polega? Zastanowił się w duchu.
Comiesięczne zgromadzenie okręgowe zmiennych było nudne jak flaki z olejem. Alfy, Bety i Marshale spotykali się na tym bankiecie, rozmawiając o bieżących sprawach, które jednak z miesiąca na miesiąc się nie zmieniały. Czasem ktoś się pobił, a gdy wszyscy pochlali, to starsi zaczęli sobie wypominać wszystkie utargi. Najgorzej jednak było między kojotami, a wilkami, dlatego profilaktycznie wszyscy rządzący z tych sfor siedzieli jak najdalej od siebie, żeby przypadkiem nie przypomnieć sobie o czymś.
Uwagę Setha zwrócił jeden z wilków, bodajże beta, który wyraźnie próbował poderwać Cornela, jakby nie czuł znaku partnerstwa na nim. Seth zacmokał. Jakiś idiota właśnie prosił się o lanie i najlepiej dla niego byłoby, gdyby to on, zamiast Jacka, mu je sprawił. Ruszył prosto do Cornela, jednak przystanął nagle zdumiony. Patrzył szeroko otwartymi oczami na zaistniałą cenę. Widział stojącego Cornela, który wyraźnie próbował spławić nachalnego wilka. Kiedy ten jednak nie zrozumiał, kładąc na ramieniu chłopaka dłoń, nagle stało się coś, czego Seth prawie nie zarejestrował. Cornel złapał większą dłoń i z prędkością niemal światła owinął swoje ciało wokół wilka i wykorzystując zaskoczenie, powalił większego mężczyznę na ziemie i przydusił mu gardło nogą. Każdy w promieniu pięciu metrów stał w miejscu, wpatrując się w drobną posturę budowy Whitehousea.
– Dobry jest, nie? – Seth usłyszał wesoły głos Jacka, który z drinkiem w dłoni podszedł do swojego partnera. Niby przypadkiem kopnął w bok przewróconego idiotę, podając z niewinnym uśmiechem napój Cornelowi.
Seth pokręcił głową, próbując doprowadzić się do porządku jak inni goście. Swój dorwał swego, skwitował, po czym obrócił się za całkiem ładną pumą.  

1 komentarz:

  1. Przyznaję się, że po raz pierwszy spotykam sie z takim fadomem i autorką. Chętnie to sobie przeczytam :) Wiesz szczerze to czasami miałam ochotę momentami cię udusic i podziękowac :) Ogólnie to bardzo mi się podobało, ale chętnie przeczytałambym o watahe tej samej rasie. Na przykład same wilki xD Cieszę się, że coś takiego napisałaś, bo na prawdę ci to wyszło :D Mam nadzieje, że szybko napiszesz kolejny rozdział Gryfa
    Pozdrawiam, weny życzę i zapraszam na krzyk-nadziei.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy