Oto przed wami skromna miniaturka. Nie jest ona powiązania z innymi książkami, ale należy do fandomu (?) zmiennych. Jeśli ktoś nigdy o tym nie słyszał, już tłumaczę. Ostatnimi czasy bardzo popularne stały się książki amerykańskich autorek (u nas co prawda niewiele ich jest przetłumaczonych), które przedstawiają społeczność ludzi, którzy potrafią zmieniać się w zwierzęta - zmiennych. Każda z gatunków: wilki, lwy, niedźwiedzie, tworzą swoją sforę, dumę czy grupę. Jest oczywiście hierarchia: alfa - najsilniejszy, beta - zastępca, marshal - osoba która odczuwa fizyczny stan stada, omega - osoba, która odczuwa psychiczny stan stada i u niektórych autorek pojawia się hunter - czyli osoba egzekwująca prawo wewnątrz stada. Zazwyczaj grupy są z jednego gatunku.
W niektórych książkach poruszany jest wątek naturalnego partnerstwa, że tak to nazwę. Każdy ze zmiennych ma przeznaczonego sobie partnera, które wybrała mu natura. Od momentu kiedy go spotka, a rozpozna to po zapachu, nie jest w stanie go odrzucić. Czuje do niego niezwykły pociąg fizyczny i silną zazdrość.
To ogólnie powinno wystarczyć. Jeśli ktoś jest zainteresowany, mogę polecić książkę autorstwa - Bell Diana Marie (wydała ich kilka w tym uniwersum) <klik> Podaję tylko ją, ponieważ była pierwszą, z którą ja sama się zetknęłam. Jeśli wam przypadnie do gustu, zawsze możecie zapytać mnie o więcej lub poszukać na własną rękę.
Dobrze, teraz co do Gryfa i Smoka. Rozdział się pisze, jednak nie jestem pewna czy w grudniu dam radę go wkleić. Ten one-shot wisi na dysku od pewnego czasu, a że z założenia Zbiorowe miało być misz-maszem, to mogę go sobie od tak wkleić.
Jest to historyjka bez głębszego sensu. Możliwe, że pojawią się jakieś inne miniaturki powiązane ;)
Wesołych!
Ostrzeżenie: +18 | relacja męsko-męska
Życie zmiennego nie jest takie złe, stwierdził niemal optymistycznie Cornel Whitehouse, przemierzając ulice Houtown. Był przyjemny, majowy dzień, jeden z tych, gdzie dzieciaki siedzące w szkołach patrzyły tęsknym wzrokiem za okno, a wszyscy pracownicy sklepów wyczekiwali końca pracy, by chociaż zaznać popołudniowego słońca.
W niektórych książkach poruszany jest wątek naturalnego partnerstwa, że tak to nazwę. Każdy ze zmiennych ma przeznaczonego sobie partnera, które wybrała mu natura. Od momentu kiedy go spotka, a rozpozna to po zapachu, nie jest w stanie go odrzucić. Czuje do niego niezwykły pociąg fizyczny i silną zazdrość.
To ogólnie powinno wystarczyć. Jeśli ktoś jest zainteresowany, mogę polecić książkę autorstwa - Bell Diana Marie (wydała ich kilka w tym uniwersum) <klik> Podaję tylko ją, ponieważ była pierwszą, z którą ja sama się zetknęłam. Jeśli wam przypadnie do gustu, zawsze możecie zapytać mnie o więcej lub poszukać na własną rękę.
Dobrze, teraz co do Gryfa i Smoka. Rozdział się pisze, jednak nie jestem pewna czy w grudniu dam radę go wkleić. Ten one-shot wisi na dysku od pewnego czasu, a że z założenia Zbiorowe miało być misz-maszem, to mogę go sobie od tak wkleić.
Jest to historyjka bez głębszego sensu. Możliwe, że pojawią się jakieś inne miniaturki powiązane ;)
Wesołych!
Ostrzeżenie: +18 | relacja męsko-męska
LIS KONTRA LEW
Życie zmiennego nie jest takie złe, stwierdził niemal optymistycznie Cornel Whitehouse, przemierzając ulice Houtown. Był przyjemny, majowy dzień, jeden z tych, gdzie dzieciaki siedzące w szkołach patrzyły tęsknym wzrokiem za okno, a wszyscy pracownicy sklepów wyczekiwali końca pracy, by chociaż zaznać popołudniowego słońca.
– Cornie! – Krzyk rozległ
się za lisem, który westchnął. Było, stwierdził, po
czym odwrócił się do nadbiegającej Sissy. Była od niego o rok
młodsza, ale to on w tym układzie wyglądał na tego mniejszego.
Nic dziwnego, Sissy mierzyła ponad metr dziewięćdziesiąt, a do
tego była niedźwiedziem, czyli jej budowa ciała, choć kobieca,
daleko odbiegała od pojawiających się wszędzie modelek.
– Ile razy muszę
powtarzać, że nazywam się Cornel?
– Cornie, złość
piękności szkodzi, choć twoja twarzyczka w złości piekielnie
mnie podnieca – odpowiedziała wesoło, całkowicie ignorując
prychnięcie lisa. Sissy nic nie mogła poradzić, że najmłodszy
Whitehouse, który wychował się niemal w zdominowanej przez kobiety
rodzinie, wyglądał czasem lepiej niż niejedna z nich. Był niższym mężczyzną, przez co złośliwi nazywali go chłopcem. Miał koło
metru siedemdziesiąt, co dla zmiennych było wręcz
kpiną. Do tego posiadał jasne, niemal białe włosy oraz te
błękitne niczym niebo oczy. W dodatku jego skóra była bledsza niż
normalna, co dodawało mu wręcz wyglądu porcelanowej lalki.
– Nienawidzę cię –
warknął Cornel, niechlubnie ochrzczony w swoje trzecie urodziny na
Cornie przez swoje starsze siostry. Jak on marzył, by im wszystkim
wyrwać gardła. Pocieszał się tym, że w końcu wszystkie trafią
na partnerów, którzy dadzą im popalić.
– To po co mnie wołałaś?
- Zapytał w końcu, ignorując wzrok Sissy. Nie miał zamiaru
pozwolić niedźwiedzicy na przyglądanie mu się jakby był
pieprzonym bożkiem albo tym bardziej boginią.
– Wiesz, że nasz alfa ma
nową dziewczynę? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie kobieta, a
Cornel jęknął wewnętrznie. Jeśli Sissy w czymkolwiek była
dobra, to z pewnością w słuchaniu i rozpowiadaniu plotek. Przed
Elizabet Swan nie mogło ukryć się nic, absolutnie.
– Która to już w tym
tygodniu, czterdziesta? - Przerwał jej z pogardą. Ich sfora, duma
czy jakkolwiek nazwać to stado, była jedyna w swoim rodzaju.
Zazwyczaj rzadko się zdarzało, by zwierzęta z różnych grup
chciały mieć ze sobą coś wspólnego, a tym bardziej próbowały
założyć jakąś społeczność. Wyjątkiem byli oni, grupa z
Houstown, której Alfą był Lew, Betą okazał się niedźwiedź, a
Marshalem tygrys, a na domiar wszystkiego zeszłego roku Omegą stał
się wilk. Nikt nie sądził, że coś takiego może wypalić, w
końcu więź w dumie czy sforze była dzielona między tym samym
rodzajem, a jednak, oni potrafili. Nikt nie wiedział na czym polegał
ten fenomen, aczkolwiek to działało. On sam, Cornel pochodził z
rodziny Whitehouse, która w większej mierze była lisowata, a że
żyła na tych ziemiach od zawsze, z chęcią zaaprobowała silne
przywództwo, które mogło zapewnić bezpieczeństwo przed
potencjalnymi agresorami.
– Cornie! – Krzyk prosto w
ucho nie był przyjemny, na co chłopak skrzywił się.
– Odbija ci już na
starość? – Syknął. Sissy spojrzała na niego urażona.
– Mam dopiero dwadzieścia
cztery lata, Cornie. Ale słuchaj mnie, wszyscy mówią, że to jego
partnerka!
– Oczywiście, tak samo
gadacie o każdej, co przeleci – Cornel pokręcił głową na
naiwność tych wszystkich kobiet. On sam nigdy osobiście nie
spotkał swojego Alfy, ale już z daleka mógł go rozpoznać z
tłumu. Ciągle otaczał go wianuszek kobiet, który nie przejmowały
się tym, że Jack Hellword wykorzystuje je wszystkie jak tylko może.
Choć według opinii Cornela jako facet był okropnym skurwysynem,
tak jako Alfa sprawdzał się znakomicie. Umocnił pozycje swojej
Dumy w Senacie Zmiennych, a w dodatku zawarł kilka pieczętujących
sojuszy z okolicznymi grupami zmiennych. Nigdy nie pozostawał bierny
na sprawy w ich stadzie, w pełni wypełniając swoją rolę. A do
tego rżnął każdą co mu w łapy wpadła.
– Cornie, ty nie
rozumiesz, ona jest już drugi dzień! – O tak, to zwróciło
spojrzenie Cornela. Jeśli ktoś grzał łóżko Alfy Jacka Hellworda
drugi dzień, to można już było mówić o ślubie. Teraz
Whitehouse wcale się nie dziwił Sissy i innym plotkarom, że
zaczęły szukać sobie sukni na wesele.
– Poznał ją na kolacji
w czasie comiesięcznych spotkań z watahą – wyjaśniła szybko
Sissy, widząc zainteresowanie przyjaciela.
– Wilczyca – Cornel
skrzywił się. Choć uwielbiał Edwarda, ich Omegę, tak jednak
całego rodzaju nie trawił. Była to jedna z tych rzeczy, jakie
wynikały z codziennych walk tych gatunków.
– Ale podobno mieszana –
dodała Sissy, zastanawiając się głęboko nad czymś. – Nie wiem
tylko kim jeszcze w takim razie jest.
– Psychopatką? – Próbował zgadnąć Cornel, na co Sissy zmierzyła go przeciągłym
spojrzeniem, po czym zaśmiała się, kręcąc głową.
– Dzisiaj ma zmianę
Marta, tak?
– Tak, poprosiła o nią,
bo jutro idzie z tajemniczym panem na B – tu Cornel poruszył
sugestywnie brwiami – na, jak ona to mówi, spotkanie biznesowe z
miłym akcentem, dlatego odrabia.
– To ty gdzie idziesz? – Spytała Sissy. – Jakbyś się kierował do Muszelki.
– Idę pomóc, pewnie ma
nawał ludzi, ale nie chce się przyznać, że sobie nie radzi, poza
tym dzwonił Colin i prosił, bym się pojawił, bo zapowiada się
kocioł.
– Jesteś pracoholikiem,
Cornie – wytknęła mu niedźwiedzica, po czym odwróciła się na
pięcie i zniknęła. Cornel pokręcił jedynie na to głową. Sam
skierował kroki w stronę Muszelki.
Dostanie się do jednej
z dobrze prosperującej kawiarni, która już powoli przekształca
się w wielgachną restaurację, nie było trudne. Nim Cornel się
obejrzał, stał na wprost dębowych drzwi, przy których stała
czarna tablica wypisana z dzisiejszymi specjałami. Wszedł do
środka, gdzie natychmiast uderzył go w nozdrza zapach dobrej kawy,
słodkich ciast i ostrych przekąsek. Od zawsze uwielbiał te
kawiarnio-restaurację, w której można było się zrelaksować przy
wspaniałej, aromatycznej kawie, ale również najeść do syta
owocami morza czy powszechną dziczyzną.
Wystrój Muszelki był
specyficzny – albo się podobał, albo nie. Cała sala była w
kolorach przyjemnego błękitu, którzy miał się w zamierzeniu
kojarzyć z morzem, ale doczepione na ścianach białe ptaki z
papieru bardziej przypominały niebo. Wszędzie na stolikach czy
parapetach leżały pamiątki z nadmorskich kurortów, pełno koszy z
przeróżnymi muszelkami i rozgwiazdami, a przy ladzie było nawet
małe akwarium, które wabiło kolorem ryb. Najgorsze jednak co mogła
popełnić stara Betty, która założyła Muszelkę, to był wielki
żyrandol w kształcie steru, który walił tandetą po oczach. Drugi
właściciel, Sam, próbował za wszelką cenę się go pozbyć, ale
stara właścicielka nie pozwoliła na to. Cornel wzdrygnął się,
patrząc na to okropieństwo na suficie. Gdyby mógł, sam by go
ściągnął, ale jego lis podpowiadał mu, że fakt faktem, ster był
częścią całej Muszelki i nadawał tego czegoś.
– Dzięki Bogu – Colin
wręcz wyskoczył do niego, kiedy tylko Cornel przekroczył próg.
Wysoki, barczysty niedźwiedź, menadżer Muszelki, był blady i
spocony. – Gościmy Alfę z jego partnerką oraz Betę i Marshala.
I wszystko jasne.
Cornel doskonale wiedział teraz, dlaczego został wezwany. Połowa
kuchni, z kelnerkami i barmankami włącznie, nie wiedziała do czego
służy widelec, kiedy tylko ta trójka witała te progi. Nagle każda
kobieta, która wydawała się wspaniała i całkiem elokwentna,
gubiła rytm i zamieniała się w tępą idiotkę, która w dodatku
się ślini.
– Dobij mnie, panie –
poprosił Whitehouse, idąc za Colinem. Nagle przystanął, marszcząc
brwi. Dziwny, słodki, a zarazem ostry zapach dotarł do jego
nozdrzy. Nie była to żadna z potraw. Ten zapach kojarzył mu się z
gorącymi piaskami sawanny.
– Cornie?
– Ile razy mam was
prosić? Nazywam się Cornel, Cor-nel, do diaska.
***
Jack patrzył na swoich
zastępców z nadzieją wypisaną na twarzy. Jego beta, Seth, śmiał
się, cały czas maskując to słabymi chrząknięciami. Marshal,
Nikolai za to zachował pełną powagę na twarzy, ale Jack już
widział w wyobraźni ogon tygrysa, który wali w podłogę ze
śmiechu. Jak on nienawidził swojego życia. A siedząca obok niego
wilczyca pogłębiała jedynie tę udrękę.
– Kiciusiu, muszę do
toalety przypudrować nosek – oświadczyła kobieta, po czym wstała
i poszła do łazienki. Kiedy tylko oddaliła się wystarczająco,
Seth i Nikolai ryknęli zgodnym śmiechem, a z ich oczu popłynęły
łzy.
– Bardzo śmieszne –
warknął Jack, patrząc na nich karcąco, co i tak nie pomogło. -
Dobra, chłopaki, teraz pomóżcie mi ją spławić.
– Sam nie umiesz? – Spytał Seth, kiedy tylko się uspokoił, unosząc brew do góry.
– Wiesz mi, próbowałem,
ale do niej jak do ściany, wszystko się odbija.
– Proponuje „spierdalaj,
maleńka” – stwierdził Nikolai. Jack coraz bardziej zastanawiał
się nad jego propozycją. Choć wilczyca poznana na służbowym
przyjęciu była niezwykle ładna, a seks z nią całkiem dobry, tak
jej osobowość była straszna. Jack chciał tylko i wyłącznie
numerku na jeden raz, a ta wariatka planowała ich ślub.
Jack westchnął.
Zmrużył nagle oczy, czując to. Najsłodszy zapach jaki
istnieje. Wstał, rozglądając się.
– Jack?
– Czujecie?
– Ale co?
Jack zignorował swoich
zastępców i pozwolił sobie na chwilę szaleństwa. Za pomocą
węchu starał się dotrzeć do źródła tego zapachu, które
niewątpliwie znajdowało się w kuchni. To jakaś potrawa?.
Przeszedł obok menadżera, który bez słowa go przepuścił na
zaplecze, wręcz kłaniając mu się w pas. Kiedy tylko pojawił się
w kuchni, ta w większości zamarła. Kobiety patrzyły na niego
całkowicie zaskoczone.
– Ludzie, do cholery,
ruszajcie się! – Ktoś krzyknął. Jack odwrócił się i mógłby
przysiąc, umarł i znalazł się w niebie. Na wprost niego stał
chłopiec, niższy od niego o głowę, o niemal białych włosach i
oczach koloru nieba. Był drobniejszej budowy i smuklejszy. Wydawał
mu się niczym ulotna nimfa. To on, powiedziały mu zmysły.
– Alfo – skinął głową
z szacunkiem. - Czy mógłbym ci pomóc?
Mogę cię zerżnąć
do nie przytomności?, spytał Lew, na co Jack zamarł. To było
cholernie niemożliwe, że właśnie teraz znalazł tego, którego
szukał od dawna. Jack nagle otrząsnął się, próbując zapanować
nad swoim zwierzęciem. Przecież nie jestem gejem!, próbował
przekonać Lwa, który jednak miał co do tego odmienne zdanie.
– Alfo? - Chłopiec
przekrzywił głowę, niewinnie ukazując dostęp do swojej szyi, na
co oczy Jacka zabłysły. Weź go, jest twój, żądał Lew, a
Jack coraz bardziej uchylał się do jego prośby. Ostatkiem sił
zmusił się, by odwrócić wzrok od tego słodkiego stworzenia i bez
słowa wymaszerował z kuchni, odprowadzany ciekawskimi spojrzeniami.
Przy drzwiach stał Colin, cały czas wyprostowany.
– Kim jest ten chłopak? -
Spytał Jack, próbując za wszelką cenę powstrzymać się od
wrócenia tam i wzięcia chłopca tu i teraz. Nie jestem gejem,
stwierdził bez przekonania. On jest twój!, odpowiedział mu
bezlitośnie Lew.
– Pozory mogą mylić,
Alfo – odpowiedział menadżer Muszelki. - To Cornel Whitehouse i
ma dwadzieścia pięć lat.
– To niemożliwe –
sapnął Jack, jednak to rozwiązywało jedną ze spraw. Przynajmniej
nie zostanie posądzony o pedofilię, jeśli go oznaczy. Alfa aż
otworzył szerzej oczy na swój tok myślenia. Jego zwierze jednak
nie pozostawiało mu zbyt wiele do powiedzenia.
– Wszyscy tak reagują –
powiedział wesoło Colin, nagle się rozluźniając. - Chłopak jest
najmłodszy w Whitehouse i nie wygląda na tyle ile ma lat, dlatego
wszyscy traktujemy go jak dziecko. W dodatku jego siostry nazywają
go Cornie, co i nam się udzieliło.
– Cornie? - Jack uniósł
brew, uśmiechając się wesoło. Doskonale wiedział, że lisia
rodzina niemal w całości składała się z samych kobiet. Faceci
byli tam gatunkiem wymarłym.
– Nienawidzi tego, ale
przylgnęło jak rzep do psiego ogona – Colin wzruszył ramionami.
- Czy czegoś jeszcze ci potrzeba, Alfo?
– Nie – Jack pokręcił
przecząco głową, samemu nie wiedząc co tutaj robił. Lew nie
pozostawiał mu żadnych złudzeń, właśnie spotkał swojego
partnera. Choć Jack mógł się tego wyprzeć, sprawa się nie
zmieni. Alfa zdawał sobie sprawę z tego, co dzieje się z takimi
osobami, które próbowały zaprzeczyć same sobie. Doskonałym
przykładem był ich szeryf, który od ponad pół roku próbował
unikać swojej przeznaczonej partnerki, która na domiar złego, była
tego samego zdania. Skończyło się na tym, że obydwoje wylądowali
w szpitalu niemal w obłędzie. Jack wtedy się z nimi nie bawił i
kazał zamknąć ich w jednym pokoju, w którym dokończą swoje
oznaczenie. Po trzech dniach problematyczna dwójka wyszła
całkowicie normalna i zdrowa. I nagle do Jacka dotarło wszystko.
Nie miało znaczenia, że jego partner okazał się facetem. Przecież
on sam nie był gejem, po prostu jego partnerem okazał się Cornel
Whitehouse. Uśmiechnął się. Cornie, jesteś mój.
Alfa odwrócił się,
wracając do kuchni. Ze zdziwieniem jednak odkrył, że ulotnej nimfy
nigdzie nie było, pozostawiła jedynie po sobie ten słodki zapach,
który wabił go jak ćmę do ognia.
– Gdzie jest Cornel? -
Zapytał z mocą, czując oburzenie Lwa. Wszyscy podskoczyli i jak
jeden mąż wskazali palcem na wyjście z tyłu Muszelki. Jack ruszył
w jego stronę, kierowany cały czas zapachem partnera. Wyszedł,
rozglądając się. Po chłopaku ani śladu, jednak nie stanowiło to
dla niego wyzwania. Mimo oburzenia jego Lew zadrżał na samą myśl
o polowaniu.
– Nie ładnie, Cornie, nie
ładnie.
***
Cornel, kiedy tylko Alfa
wyszedł z kuchni, sam wyleciał z Muszelki jak torpeda. Jego Lis był
oburzony, że od tak pozwolił sobie na ucieczkę od swojego
partnera. Na samą myśl o tym wszystkim miał ochotę schować się
pod łóżkiem. To było przecież niemożliwe, żeby on, mały,
słaby Lis był partnerem Alfy, Lwa. Do diabła! Przecież
Cornel pamiętał słowa Sissy, która mówiła o wilczycy. To był
tylko głupi żart Natury, że jego ciało w całości zareagowało
na obecność Alfy. Właśnie! Jest Alfą, dlatego moje zmysły
zwariowały! Pokiwał głową, jednak jego Lis wyraźnie
powiedział mu, co myśli o takich insynuacji. Jest twój, a ty
jego! Cornel za żadne skarby nie miał zamiaru w to uwierzyć,
że największy podrywacz i zarazem najpotężniejszy był mu
przeznaczony. Natura robiła mu po prostu kiepski żart. Przystanął,
wąchając. Znów ten zapach, jakby właśnie kroczył po gorących
piaskach sawanny. Odwrócił się i zastygł w bezruchu. Na końcu
ulicy szedł Jack Hellword, wpatrując się w niego. Jego spojrzenie
paliło Cornelowi skórę. Lis omal nie wyskoczył z jego piersi z
radości. Gdy tylko Cornel odzyskał znowu czucie w ciele, zrobił
jedną rzecz, którą potrafiły Lisy najlepiej od tysięcy lat.
Zaczął uciekać, a Lew za nim.
***
Jack wpatrywał się w
swojego partnera, którego dogonił niezwykle szybko. Cornel wyglądał
zabawnie, co chwila się zatrzymując, kiwając głową i mrucząc do
siebie. Alfa mógł się założyć, że chłopak miał podobne
problemy do zaakceptowania tego, co on. Nagle jednak jego partner
wyczuł go, bo zaczął wąchać powietrze, a gdy go zobaczył,
zamarł. Jack z przyjemnością przyjrzał się tej pięknej twarzy.
Chciał widzieć na niej spełnienie, te słodkie usta miały
krzyczeć jego imię, a ciało wić się w rozkoszy. I nagle,
całkowicie nieoczekiwanie, Cornel zaczął uciekać. Jack był
zdumiony jego odwagą do takiego czynu. Albo jego partner nie
wiedział, co robi albo robił to specjalnie.
– Oj, skarbie, nie ładnie
– pokręcił głową i rzucił się za nim.
***
Cornel, po jakiś pięciu
sekundach przekonał się, że jego pomysł ucieczki był najgłupszym
wyczynem jaki mógł zrobić. Spieprzasz przed Alfą, debilu,
jego Lis nie pozostawiał na nim suchej nitki. Choć chłopak
wiedział, że było to głupie, nie mógł się zatrzymać. Jeśli
to zrobi, to byłoby po nim. Przeskoczył płot na podwórko pani
Montgomery, wbiegł na teren posiadłości starego Elojza i dzięki
oknie wpadł do starej, upadającej już stodoły. Przystanął,
nasłuchując. Zapach sawanny go nie opuszczał, co musiało znaczyć,
że Alfa jest niezwykle blisko.
***
Jack musiał przyznać,
że jego partner wiedział co robi. Kluczył między małymi
uliczkami i podwórkami, wykorzystując swoją zwinność. Nie mogło
mu to jednak pomóc w ucieczce przed nim, ale dawało małą zabawę.
Skoro tak lubi.
Spokojnie okrążył
stodołę, wślizgując się do środka nie oknem, jak lis, ale za
pomocą dziury w jednej ze ścian. Zasłaniała go duża góra siana,
a po prawej miał boks, w której spały świnie. Choć śmierdziało,
nie zasłaniało to zapachu Cornela. Jack zobaczył go jak chłopak
stał na środku, nasłuchując.
– Mam cie, lisie –
mruknął do siebie Jack, jednak właśnie w tej chwili jedna ze
świnek przekręciła się, otworzyła oczy i widząc go, kwiknęła
głośno. Jack warknął i wyskoczył wprost na chłopaka, który
szykował się do ucieczki tą samą drogą, którą tu dotarł.
Złapał go nim ten zdążył uskoczyć, przewracając go wprost na
siano.
– Nie ładnie tak uciekać
– powiedział mu do ucha, na co mniejsze ciało zadrżało. Reaguje
na mnie. Jack na niego też. Jego erekcja boleśnie dawała o
sobie znać od samego początku poszukiwań. Wpatrywał się w te
duże, błękitne oczy i stwierdził, że naprawdę trafił do nieba.
Zanurzył twarz w jego szyi, wąchając jego słodki zapach.
– Mój.
***
Cornel leżał na
sianie, przygniatany większym ciałem. Wyraźnie czuł erekcję
Alfy, która bezwstydnie wpijała się w jego własną. Jęknął
cicho, kiedy tylko poczuł liźnięcie, nie mogąc się powstrzymać.
Lew uniósł twarz, a jego oczy stały się całkowicie złote,
prosty znak, że Alfa słabo nad sobą panował. Cornel już sam nie
wiedział, czy wciąż patrzył błękitnymi tęczówkami o okrągłej
źrenicy czy już może oczami lisa. Wpatrywał się w swojego
partnera jak zaklęty. Nim się zorientował, jego usta już były
zgniatane w dominującym pocałunku. Poddawał swoje usta, choć dwa
razy pozwolił sobie na próbę zapanowania nad Lwem. Nie liczył na
nic, ale wyraźnie spodobało się to Jack'owi. Jedna z rąk Lwa
zawędrowała na jego tyłek, mocno ugniatając pośladek. Druga
znalazła się pod koszulką Cornela, od razu wędrując do sutka.
Cornel jęknął cicho w jego usta wypychając biodra. Potrzebował
go teraz. Natychmiast.
***
Jack oderwał się od
ust Cornie, wpatrując się w niego złotymi oczami. Był tym
wszystkim o czym mógł marzyć. Jego ciało reagowało tak jak
powinno, jakby specjalnie zostało stworzone tylko dla niego. Schylił
się do jego szyi, skubiąc ją delikatnie. Ciche jęki były dla
niego muzyką. Jego Lew ryczał w jego piersi, domagając się
natychmiastowego oznaczenia.
– Kto tam jest?! - Jack
uniósł głowę, warcząc ostrzegawczo. Poczuł nagle dłoń na
policzku, a wpatrywanie się w te błękitne oczy sprawiło mu ulgę.
***
– Musimy iść – powiedział Cornel, na co oczy Lwa zmrużyły się. Próbował za wszelką cenę uspokoić swojego Alfę nim ten rozpruje gardło Elojzowi, który jedynie sprawdzał co jest z jego terenem nie tak. W końcu kwicząca świnia obudziła inne, które gdy tylko wyczuły obecność Lwa, próbowały za wszelką cenę staranować płot, który trzymał ich w ich boksie.
– Jesteś mój – to był
najbardziej męski głos jaki Cornel słyszał. Przyjemny baryton,
który przywodził na myśl gorącego gentelmana. Lis przyjrzał się
swojemu partnerowi. Jack był wyższy od niego i to o całą głowę.
Był dobrze zbudowany o brązowych włosach do ramion, które mogły
przypominać lwią grzywę. Jego oczy były złote, co świadczyło o
pobudzonym lwie. Był wszystkim tym o czym mogły marzyć kobiety.
– Elojzy to człowiek –
to chyba zaważyło na wszystkim, bo Jack podniósł się i pomógł
mu wstać. Obydwoje skierowali się do dziury w ścianie, chyłkiem
wychodząc przed nieświadomym właścicielem stodoły.
***
Jack ani myślał o
puszczeniu swojego partnera. Musiał go oznaczyć i porządnie
przerżnąć nim pozwoli mu na jakikolwiek spacer. Ciągnął go za
rękę przez podwórko pani Montgomery, która patrzyła przez
swoje okno z zaciekawieniem. Alfa już wiedział, że nie przejdzie
to bez echa. Nie przejmując się jednak, ciągnął lisa w kierunku
muszelki, gdzie zostawił swój samochód. Jego odnowiony mustang,
miał słabość do tych aut, stał dumnie na parkingu. Akurat w tym
momencie Seth wyszedł z kawiarnio-restauracji, a gdy tylko
spostrzegł swojego Alfę, niemal do niego podbiegł.
– Ty, stary, gdzie ty
zniknąłeś? - Spytał, a po chwili spostrzegł prowadzonego z tyłu
lisa. Zmarszczył brwi, a po chwili uśmiech rozjaśnił jego
obliczę.
– Gratuluję.
– Dzięki, a teraz
słuchaj, Seth, nie wiem jak to zrobisz, ale przez trzy dni mam mieć
spokój, czaisz? - Jego oczy znowu stały się złote. Choć Seth był
niedźwiedziem, do tego grizzly, to nie on został alfą. Niektórzy
dziwili się, czemu to lew okazał się tym silniejszym, ale nikt nie
wiedział oprócz ich trójki, że matką Jacka była niedźwiedzica.
Był mieszańcem, którego dominacja była jedną z potężniejszych.
– Postaram się zrobić
wszystko, co w mojej mocy. A teraz może mi go przedstawisz?
– Cornel Whitehouse, Seth
Bern.
***
Cornel skinął głową
Becie, czując się niepewnie. Niedźwiedź choć górował nad nim
niemal bardziej niż sam Alfa, to jednak wydawał się o wiele milszy
niż Jack.
– A teraz czas na nas –
powiedział Jack, otwierając mu drzwi. Cornel zapakował się do
mustanga, oglądając go z podziwem. Wyglądał jak stary,
wyciągnięty rodem z lat siedemdziesiątych, jednak radio było
zdecydowanie jednym z najnowszych modeli.
– Gdzie jedziemy? -
Spytał Cornel, kiedy tylko ruszyli.
– Do mnie – oznajmił
Alfa, na co Cornel spiął się. Myślał nawet o tym, żeby otworzyć
drzwi od auta i wyskoczyć, jednak miażdżące spojrzenie Jacka
powiedziało mu wszystko. Przez całą drogę milczeli, a Cornel
zastanawiał się jak o tym wszystkim opowie swoim siostrom. Już
niemal widział swoje siostry i matkę. Jęknął.
***
– Coś się stało? -
Spytał Jack, kiedy zaparkowali, a jego partner jęknął niczym
cierpiący.
– Moje siostry nie dadzą
mi żyć jak zobaczą, że moim partnerem jest facet – odpowiedział
lis.
– To taki problem? - Alfa
nigdy nie spodziewał się, żeby akurat ta rodzina miała problemy z
tak błahą sprawą był problem.
– Ogólnie nie, ale staje
się, kiedy twoje starsze siostry traktują cię jak dziewczynę, do
diabła, przez nich wszyscy niemal mówią do mnie Cornie!
Jack uśmiechnął się
szeroko. Mógł sobie wyobrazić tylko jak Cornel wyglądał w
damskich ciuchach, w które pewnie ubierały go siostry.
– To ładne imię –
powiedział, za co zarobił wściekłe spojrzenie. Uniósł jedną
brew do góry. Jak do tej pory tylko jego matka tak na niego
patrzyła. Nikt inny nie miał na to odwagi.
– Jestem facetem i
nazywam się Cornel – warknął jego partner. Jack był wręcz
pełen podziwu dla jego stanowczości. Niewiele osób mogło mówić
do niego tym tonem, ponieważ większość się bało, a poza tym
każdego innego faceta Jack by po prostu rozszarpał. Był
mieszańcem, o czym i tak większość ich stada nie wiedziała. Jego
ojciec był lwem, co on sam odziedziczył, jednak nikt nie mógł
zapomnieć, że matka była jak najbardziej niedźwiedziem grizzly.
Ta mieszanka jasno wskazywała na to jaką siłę posiadał Jack.
Cechy grizzly były w nim niezwykle żywe jak łatwość wściekania
się czy chęć rozszarpania każdego idioty, który nie zna swojego
miejsca. A teraz on cały chciał w tej chwili oznaczyć swojego
partnera. Wprowadził Cornela do swojego domu, po raz pierwszy
zastanawiając się czy mu się spodoba. Nigdy się nad tym nie
zastanawiał aż do teraz.
***
Cornel ciekawie
rozejrzał się po pomieszczeniu. Salon był w przyjemnej barwie
kawy. W centrum znajdowała się narożnikowa kanapa, szklany stolik,
a na głównej ścianie, gdzie spodziewał się telewizora, znajdował
się kominek. Na ścianach wisiały różne zdjęcia i dyplomy.
Większość była to nierozłączna trójka w czasie ich dorastania.
– Chcesz coś do picia? -
Usłyszał pytanie, na co odwrócił się do Jacka z uniesioną
brwią. Oczy jego alfy były złote, a jego pytanie brzmiało niczym
żart. Cornel wiedział, że zaraz zostanie zaniesiony do sypialni i
oznaczony. Spojrzał na tamte drzwi, myśląc o łóżku, w którym
już znajdowały się miliony przed nim. Jego Lis po raz pierwszy
dzisiaj zgodził się z nim. Na to nie było mowy. Cornel przeskoczył
kanapę, uciekając przed Jackiem. Alfa uniósł brew.
– Znowu chcesz się w to
bawić, skarbie?
Cornel niemal zatrząsł
się ze złości. Musiał utemperować swojego partnera nim przejdą
do głównej fazy. Nim jednak udało mu się pomyśleć, znowu został
uchwycony. Zmiął w ustach przekleństwo, widząc tę zadowoloną
twarz. Tak jak zawsze, gdy miał problemy z silniejszym
przeciwnikiem, udał całkowicie przerażonego i uległego. Opłaciło
się. Uchwyt na jego tali stał się słabszy.
***
Jack był zadowolony,
jednak bardzo szybko to minęło. Nim się spostrzegł, leżał na
ziemi, dociśnięty mniejszym ciałem Cornela.
– Wszyscy jesteście tacy
sami – niemal widział jego znudzoną twarz. - A teraz słuchaj
mnie, Simba, musimy sobie wyjaśnić kilka rzeczy, skoro już Natura
zrobiła nam ten paskudny żart.
– Słucham uważnie –
Jack mógłby się wydostać spod swojego partnera z łatwością,
ale był zbyt zdumiony jego zachowaniem. Cwana bestia,
wykorzystała swoją uległość. Okręcił się jedynie, by móc
patrzeć w tę piękną twarz.
– Po pierwsze, twoje
łóżko w sypialni idzie do spalenia.
– Ale czemu? - Jack
sapnął. Lubił je i było wygodne.
– Ponieważ, Simba, nie
mam zamiaru się pieprzyć z tobą na nim, gdzie już pieprzyłeś
tysiące innych. Naprawdę chcesz mnie tam zaciągnąć?
Jack przemyślał sprawę.
To było dobre posunięcie. Skinął głową, że się zgadza.
– Nie mów do mnie Simba
– powiedział, marszcząc nos. Jego partner był coraz bardziej
bezczelny.
– Po drugie, jesteśmy
partnerami i w dupie to mam, że jesteś alfą. Mogę ci się
pokłonić przy wszystkich, ale na pewno nie będę tego robił w
domu, rozumiesz?
– A po trzecie, czemu to
ja jestem na dole?
Szczęka opadła Jackowi.
***
Cornel nie mogąc
wytrzymać, roześmiał się dźwięcznie. Nie spodziewał się, że
Alfa pozwoli mu na taki akt samowolki, ale gdy zadał ostatnie
pytanie, czysto absurdalnie, widząc minę Jacka, nie mógł
wytrzymać. Śmiał się wesoło.
***
– Nie ładnie, skarbie, nie ładnie – Jack pokręcił głową,
widząc, że jego partner go tylko nabrał. Nie mogąc się
powstrzymać, obrócił go. Sam wstał i przeniósł go na dywan koło
kominka.
– A teraz mi zapłacisz
za to wszystko, lisie – powiedział, na co drobniejsze ciało
zadrżało. Alfa, wbrew domaganiom się Lwa, nie zdarł od razu
ciuchów ze swojego partnera. Choć całe jego ciało promieniowało
potrzebą, nie chciał, by to wszystko było tylko seksem jak z każdą
inną.
Cornel Whitehouse nie był kolejną do zaliczenia, był jego partnerem, który został mu przeznaczony. Popatrzył na niego z nagłą czułością.
Cornel Whitehouse nie był kolejną do zaliczenia, był jego partnerem, który został mu przeznaczony. Popatrzył na niego z nagłą czułością.
– Obiecuje ci miłość,
bezpieczeństwo i zaufanie.
Przypieczętował
delikatnym pocałunkiem.
***
Cornel zastygł,
całkowicie się tego nie spodziewając. Choć mała część niego
marzyła o czymś takim, to jednak nie spodziewał się tego po
Jacku. Uśmiechnął się delikatnie, dotykając jego policzka.
– Przysięgam miłość,
dom i troskę – odpowiedział, samemu inicjując pocałunek. Ta
chwila była ważna, żeby zbudować coś trwałego, na czym mogliby
oprzeć swój związek. To, że natura ich złączyła wcale nie
oznaczało, że wszystko byłoby dobrze. Nie była to bajka. Jeśli
sami o to nie zadbają, to zostanie im jedynie pociąg fizyczny. Nie
jesteśmy zwierzętami, a jedynie ludźmi, którzy zostali
pobłogosławieni darem zmienienia swej postaci. Słowa dziadka
niczym echo zabrzmiały mu w głowie. Choć świętej pamięci Adrian
nie skończył dobrze po tym oświadczeniu, jednak morał został
przekazany. Oznacz go, Lis przerwał rozmyślania Cornela.
Chłopak zgodził się z nim. Czas, by przeszli do głównej
rozgrywki.
Podniósł się na
łokciach i wyszeptał wprost w ucho swojego partnera.
– Zerżnij mnie.
***
Lew przyjemnie
zamruczał, kiedy usłyszał wyznanie partnera. Jack zaakceptował
je. To było całkowitym zaprzeczeniem niż to, co spotkało jego
rodziców. Thomas Morrison i Tamara Urban byli parą, którą łączyło
jedynie przeznaczenie natury, nic więcej. Nie kochali się, mieli
jedynie pociąg fizyczny i obsesyjną zazdrość, o czym Jack
niezwykle szybko się przekonał. Była chemia, ale nie było nic
więcej.
Kiedy tylko usłyszał
te dwa słowa, wyszeptane wprost w jego ucho tym słodkim głosem,
stracił kontrolę. Z warczeniem rozerwał Cornelowi koszulkę
pazurami, które nie wiadomo kiedy się pojawiły. Natychmiast
schylił się do sutka. Wziął mały guziczek do ust i zaczął go
ssać. Drugim bawiła się jego ręka. Drażnił go paznokciem,
podszczypywał i lizał. Jęki, które słyszał w odpowiedzi,
jedynie bardziej go nakręcały. Zsunął się niżej, dochodząc do
pępka. Usłyszał wesoły śmiech, kiedy jego delikatny zarost
podrażnił skórę brzucha. Z wrednym uśmiechem popastwił się
chwilę nad swoim partnerem, który ze śmiechem próbował uciec mu
biodrami na boki. Złapał je jednak w żelaznym uścisku i spojrzał
z irytacją na spodnie. Jedno szarpnięcie później, Cornel był
tylko w bokserkach. Podzieliły one los całej reszty ubrań.
***
Cornel wydawał jęki o
jakie nigdy by się nie podejrzewał. Pieszczoty sutków dały mu
tyle przyjemności, że kiedy Jack zerwał z niego resztę ubrań,
jego członek sączył się z potrzeby. Chłopak, całkowicie
zarumieniony, próbował się zakryć, ale na nic się to zdało
przed Lwem.
– Jesteś śliczny –
powiedział Alfa i jednocześnie wziął jego penisa w usta. Cornel
jęknął głośno, wyginając ciało w łuk, na co Jack zamruczał
zadowolony. Przyjemne wibracje sprowadziły Cornela na krawędź. Nim
jednak udało mu się osiągnąć spełnieniem, został odwrócony, a
jego pupa podniesiona do góry.
– Nie!
***
Jack z przyjemnością
poznawał smak swojego partnera. Spojrzał na niego, a widząc tak
rozpustny widok, jego erekcja zapulsowała. Włosy Cornela były
rozrzucone na dywanie, jego policzki zaróżowione, a oczy pełne
łez, co tylko bardziej nakręcało jego Lwa. Co chwila jęczał
słodko, wyginając swoje ponętne ciało w łuk. Jack nie mógł się
doczekać aż zanurzy się w niego. I nagle zaklął w myślach. Nie
było mowy, by teraz odszedł od swojego partnera, a najbliższy żel
znajdował się w jego sypialni. Znał tylko jeden sposób.
Odwrócił swojego
partnera na brzuch i podniósł bezceremonialnie jego tyłek.
***
– Nie, nie, nie! –
Cornel otworzył szerzej oczy, w których i tak już było pełno
łez, kiedy tylko poczuł język w tamtej okolicy. Próbował za
wszelką cenę uciec przed Jackiem, który jednak zacisnął palce na
jego bokach, nie pozwalając mu na żaden ruch.
– Jestem tam brudny! –
Próbował dalej, jednak nie nastąpił żaden odzew. Zamiast tego
poczuł zagłębiający się w nim palec i język, na co jęknął.
Zaskoczony, zastygł na chwilę. Nim zdążył jednak o czymkolwiek
pomyśleć, znowu to poczuł. Niepomierna rozkosz, którą dawał mu
palec, była nie do opisania. Niedługo potem dołączył kolejny i
kolejny, a Cornel stał się jedynie kupką siebie. Był w stanie
jedynie jęczeć, a po chwili sam nabijał się na te magiczne palce.
Więcej! Więcej!
Odwrócił głowę,
która wciąż leżała na dywanie do Jacka. Jego partner miał złote
oczy i wyraźnie było, że się powstrzymuje przed zrobieniem mu
krzywdy. Cornel chciał go zapewnić, że czuje się wyśmienicie, a
nawet zajebiście i nie musi obchodzić się z nim jak z jajkiem, ale
nie był w stanie. Nie potrafił sklecić dobrze słów. Jego umysł
zalany był tylko falami rozkoszy jakie dawał mu Jack. Więcej!
– Proszę.
***
Jack przełknął ślinę,
próbując się uspokoić. Cornel był w tej chwili tak seksowny, że
niemal oślepiał. Jego tyłek, którego mogły mu pozazdrościć
wszystkie dziewczyny na świecie, był ciasny. Lew nie mógł się
już doczekać doznań, jakie mu on zapewni. W dodatku, kiedy Cornie
odwrócił się do niego z tą zarumienioną twarzą, błędnymi
oczami pełnymi łez, Jack wiedział, że był stracony.
Kiedy jednak usłyszał
to jedno słowo, napełnione potrzebą, puściły mu hamulce. Nie
zwlekając, wyjął swojego penisa ze spodni i nakierował go na
wejście chłopaka. Niewiele myśląc, wbił się w niego jednym
ruchem, za co otrzymał głośny krzyk aprobaty. Zastygł, walcząc o
jakąkolwiek kontrolę. Nie chciał zrobić krzywdy swojemu
partnerowi i wyłącznie to trzymało go jeszcze na smyczy.
***
Cornel krzyknął, kiedy
męskość Jacka zanurzała się w nim. Palce w porównaniu do jego
sprzętu to były jak mrówki do słonia. Próbował wypchnąć
intruza, co jednak miało odwrotny skutek. Zassał głęboko
powietrze. Ręce Jacka trzymały go wciąż za biodra i Cornel mógł
się założyć, że zostaną mu siniaki. Był pełen podziwu, że
Alfa wciąż się powstrzymywał. Jego Lisowi zdecydowanie się to
nie spodobało. Przy nim Jack miał być taką samą kupą rozkoszy
jak on. Niepewnie ruszył biodrami na próbę nim powiedział:
– Rżnij mnie, Jacku
Hellwordzie.
***
To wystarczyło. Jack z
rykiem ugryzł Cornela wprost w szyję, pompując w jego tyłek.
Bezlitośnie pieprzył go, wychodząc niemal cały i znowu się
zanurzając z siłą.
***
Cornel krzyknął ze
spełnienia, kiedy tylko te grzeszne usta ugryzły go w szyję,
znacząc jako jego. Jack jednak nie dał mu wytchnienia, rżnąc go
tak jak tego chciał. Cornel jęczał i krzyczał na przemian,
chętnie wystawiając tyłek. Był tylko kłębkiem czucia. Jego kły
wynurzyły się z potrzeby oznaczenia partnera. Odwrócił się
głowę, próbując odnaleźć jego oczy. Zrozumiał. Schylił szyję,
dalej pompując w niego swoim penisem.
***
Lew Jacka ryczał w jego
piersi. Oznaczył go. Cornel był jego. Chciał jednak tego samego,
by lis rościł sobie prawa do niego jak on. Kiedy tylko zobaczył te
oczy, domyślił się wszystkiego. Schylił głowę, czując
jednocześnie, że jest już na krawędzi. Ciasny pierścień mięśni,
które zaciskały się na jego fiucie podczas orgazmu Cornela omal
nie zepchnęły go do orgazmu. Położył ręce na dywanie po bokach
chłopaka, wciąż pracując biodrami. Jedna jego ręka zawędrowała
do penisa Cornela, by ponownie doprowadzić go do orgazmu.
***
Cornel jęczał, co
chwila tracąc wątek. Ręka prowadziła go do drugiego orgazmu,
który był niezwykle blisko. Kiedy tylko szyja Jacka znalazła się
na jego poziomie, ugryzł go, czując jednocześnie, że on zrobił
to samo. Krzyknął.
***
Jack ryknął niczym
najprawdziwszy lew. Puścił ramię partnera i zrobił kilka ruchów
biodrami, by do końca wylać się swoją gorącą spermą do wnętrza
Cornela. Ten magiczny pierścień mięśni wysłał go właśnie na
orbitę.
***
Cornel czuł jak jego
wnętrze jest wypełniane, ale był jedynie w stanie przytulić
policzek do dywanu. Jack opadł tuż obok niego, dysząc głośno.
Cornel nie miał siły nawet opuścić swojego tyłka na ziemię.
Dopiero Jack przyciągnął go do siebie, przytulając mocno.
– Jesteś mój.
– Jestem –
odpowiedział, na co uzyskał mruczenie. Z cichym chichotem
delikatnie zaczął palcami badać klatkę piersiową Jacka. Po czym
zjechał na brzuch, czując silne, zarysowane mięśnie.
***
Jack trzymał swojego
oznaczonego partnera w objęciach. Cornel badał dłonią jego ciało,
na co zaczęła się odzywać niższa parta. Uśmiechnął się i
ucałował białowłosego we włosy.
– Nie jesteś albinosem,
prawda? – Zapytał z ciekawością. Białe włosy z pewnością
wskazywały kolor futra, jednak Cornel nie miał innych oznak tej
choroby, więc było to niezwykle dziwne, by lisy rude, jakimi byli
członkowie Whitehouse, miały takie futro.
***
Cornel westchnął.
Chyba każdy go o to pytał. Powinien zgłosić się do jakiegoś
programu, by cały świat się już o tym dowiedział, żeby nie
musiał na to odwieczne pytanie wciąż odpowiadać.
– Nie, nie jestem. Po
prostu tak się stało – odpowiedział. Nim zdążył cokolwiek
dodać, jego usta zostały zmiażdżone w pocałunku. Kiedy się
oderwali od siebie, Jack posłał mu oczko.
– Chyba nie myślałeś,
skarbie, że to wszystko co mogę?
*****
Seth patrzył uważnie
na małego lisa, który stał się partnerem jego przyjaciela. Nigdy
nie sądził, żeby przeznaczonym dla Jacka był mężczyzna. Styl
życia Alfy przeczył jakimkolwiek domysłom, że mógłby on być
gejem. Kiedy go o to zapytał, Jack jedynie wzruszył ramionami i
stwierdził, że nie jest gejem, a jedynie czuje pociąg do Cornela.
Może to na tym polega? Zastanowił się w duchu.
Comiesięczne
zgromadzenie okręgowe zmiennych było nudne jak flaki z olejem.
Alfy, Bety i Marshale spotykali się na tym bankiecie, rozmawiając o
bieżących sprawach, które jednak z miesiąca na miesiąc się nie
zmieniały. Czasem ktoś się pobił, a gdy wszyscy pochlali, to
starsi zaczęli sobie wypominać wszystkie utargi. Najgorzej jednak
było między kojotami, a wilkami, dlatego profilaktycznie wszyscy
rządzący z tych sfor siedzieli jak najdalej od siebie, żeby
przypadkiem nie przypomnieć sobie o czymś.
Uwagę Setha zwrócił
jeden z wilków, bodajże beta, który wyraźnie próbował poderwać
Cornela, jakby nie czuł znaku partnerstwa na nim. Seth zacmokał.
Jakiś idiota właśnie prosił się o lanie i najlepiej dla niego
byłoby, gdyby to on, zamiast Jacka, mu je sprawił. Ruszył prosto
do Cornela, jednak przystanął nagle zdumiony. Patrzył szeroko
otwartymi oczami na zaistniałą cenę. Widział stojącego Cornela,
który wyraźnie próbował spławić nachalnego wilka. Kiedy ten
jednak nie zrozumiał, kładąc na ramieniu chłopaka dłoń, nagle
stało się coś, czego Seth prawie nie zarejestrował. Cornel złapał
większą dłoń i z prędkością niemal światła owinął swoje
ciało wokół wilka i wykorzystując zaskoczenie, powalił większego
mężczyznę na ziemie i przydusił mu gardło nogą. Każdy w
promieniu pięciu metrów stał w miejscu, wpatrując się w drobną
posturę budowy Whitehousea.
– Dobry jest, nie? –
Seth usłyszał wesoły głos Jacka, który z drinkiem w dłoni
podszedł do swojego partnera. Niby przypadkiem kopnął w bok
przewróconego idiotę, podając z niewinnym uśmiechem napój
Cornelowi.
Seth pokręcił głową,
próbując doprowadzić się do porządku jak inni goście. Swój
dorwał swego, skwitował, po czym obrócił się za całkiem
ładną pumą.
Przyznaję się, że po raz pierwszy spotykam sie z takim fadomem i autorką. Chętnie to sobie przeczytam :) Wiesz szczerze to czasami miałam ochotę momentami cię udusic i podziękowac :) Ogólnie to bardzo mi się podobało, ale chętnie przeczytałambym o watahe tej samej rasie. Na przykład same wilki xD Cieszę się, że coś takiego napisałaś, bo na prawdę ci to wyszło :D Mam nadzieje, że szybko napiszesz kolejny rozdział Gryfa
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, weny życzę i zapraszam na krzyk-nadziei.blogspot.com